2010/12/30

realpolitik

nie wiem. nie mogę wiedzieć, bo nie jestem w stanie określić wzorca z sevres, nie wiem, według czego wiedzieć, do czego dostawić, z czym sprawdzać, jak ocenić. co się liczy? czy moja emocja odnośnie kogoś z jego planami jest tylko emocją i nie mogę się nią kierować, bo chodzi o więcej niż 20 zł i pocztówki z wakacji - chodzi o ogromną, nie tylko moją, część przeszłości i o moją własną przyszłość? czy jeśli teraz postąpię ekonomicznie, zamiast ogólnoludzko, to czy kiedyś wróci do mnie ta nieczuła karma i ktoś nie pójdzie mi na rękę, bo nie będzie to najbardziej opłacalna opcja? czy mam zamknąć oczy na całość, patrzeć tylko, że "nic w życiu nie ma za darmo", czy patrzeć niczym tani wojownik światła (pełna zgoda co do duchowościowego celebryty p. coehlo), czy gdy nie ma się na zapleczu milionów dla własnego zabezpieczenia, można komuś coś dać za mniej niż jest warte, tylko dlatego, że ten ktoś ma dobry plan - dobry w sensie obiektywnym, dobry dobry, społecznie dobry, zgodny z moją (niedopracowaną) wizją społeczeństwa? nie będę miała z tego żadnego zysku, poza mniemaniem o sobie, że oto się przyczyniłam? czy może to jest śmiertelna naiwność, i nie ma nic poza ekonomicznym realizmem? mniemanie mnie nie nakarmi, ani nawet nie pomaluje ścian nowego lokum pewnie. z drugiej jednakże strony... i tak w kółko...
wiem, że muszę i będę musiała spojrzeć w twarz błędom, których nie da się w żaden sposób naprawić, to wiem.


about as subtle as an earthquake i know, my mistakes were made.

2010/12/22

mujeres al borde de un ataque de nervios

jw.

i nie chodzi o film, którego nawet nie widziałam.

2010/12/20

donos

donoszę z zadowoleniem pierwsze usłyszenie villagers w Trójczynie, w GHplusie, dziś, przed chwilą. :)

o innych, ważnych rzeczach inną razą, gdyż nie mam czasu. piszę.

2010/12/13

wdech - wydech

ooł siet, jak to się mówi. mam krótki płytki świszczący oddech, ale bynajmniej nie z powodu jakiejś nagłej ekscytacji, z powodu zawodu na mym ciele tak mam. serio, uwierzyłam, że przetrwam zimę bez dolegliwości, ale tylko się zrobiło 0 st i mnie siekło. albo mróz albo 18 poproszę. dziękuję.

jeszcze raz to muszę powiedzieć: coldplay, jaki jest, każdy słyszy i widzi, a co gorsza, każdy teraz już PRZEwidzi, czyli ogólnie kategoria "enrahah", ale to teraz. nic nie zmieni faktu, i mojego przekonania o jego prawdziwości (nieprawdziwe fakty? zaraz, zaraz....), że "parachutes" jest świetną, świetną pierwszą płytą. kochałam ją, jak byłam mała:)

jeszcze dokańczając komentarz Wiśniowy, a propos muzyki świątecznej, u mnie już na zawsze pozostanie "the man who", travis, płytą świąteczną, dostałam od Brackiego dawno temu, jak byłam mała...
a propos travis, fran healy wydał płytę solo. hm...i'm not sure...

2010/12/10

nic się nie dzieje przypadkowo,

chociaż tak często w to wątpiłem...

dosyć na miejscu z okazji okoliczności i w kontekście wydarzeń będzie zamieścić piosenkę o naszym (moim) domu:


odbieram pewien telefon od pewnej osoby, tego samego dnia później odbieram pewnego długo oczekiwanego majla od innej osoby, o treści świetnie puzzlującej się z treścią telefonu.
a potem na ową sytuację przyklejam post-ita w postaci piosenki dopiero co poznanego zespołu, który nazywa się "natychmiast".
prawda taka, że niekoniecznie wiem, czy wierzę w brak przypadków bądź ich istnienie, miło wszak jest wiązać ze sobą różne rzeczy i w sposób nieciążący nic na rzeczywistości, okraszać wiązanie błahym, piosenkowym post-item.

a jutro (dziś) z samego rana - heading home. house.

2010/12/08

bałwanów

macie rację dziewczyny, trzeba zmienić wystrój na zimę.

oto, co się może wydarzyć, gdy autobus długo nie przyjeżdża.
od razu mówię: to nie ja!

2010/12/07

big sad baby

nie jest dobrze zastać siebie zupełnie nieprzygotowaną na zły dzień.
może raczej pełen rozczarowań. jestem naładowana frustracją, jak diabli, spalam ją.
pewne rozczarowania wynikają z niepamięci być może. np. o tym, że pewne koleżeństwa są pozbawione opcji "pretensje". gdy po miesiącu i pół nie dostaje się odp na majla, co się robi? łamie się postanowienia nie przenoszenia życia do netu, i po 4 min od wysłania "zaproszenia" dostaje się uprzejmie automatyczne "twoje zaproszenie zostało zaakceptowane" czy coś w tym sensie. nic więcej. zero słowa. po 4 minutach! dlatego nienawidzę fejsa. zastanawiam się: am i too touchy, czy może po prostu nie ma koleżeństwa, czy może po roku okaże się, że koleżeństwo jest, ale bez jakichkolwiek wymagań. albo co gorsza, wszystko było bezpodstawne...

[so you'll say, we've got nothing in common,

no common ground to start from, and we're falling apart,
you'll say, the world has come between us,
our lives have come between us,
still I know you just don't care.
]*

pocieszyłam się jednak: wspaniałą dykcją conora j. o'briena, nie wspomniałam o tym, ale dykcję ma pociągającą, słyszę wyraźnie jakieś 100% słów, które wypowiada - jakby zrobić statystykę dla eddiego veddera?(hahahaha, wpadłam w niepohamowany, niewyraźny chichot)
sprawdziłam też dokładniej, skąd się wziął tiny cute irish man (conor). otóż jak feniks z popiołów się wziął. ladies and gentelmen: the immediate! nie chcę krakać nad dopiero co własnousznie odkrytym niedopierzonym pisklakiem, ale jeśli tylko mi się uda skądś wykraść całą płytę jego poprzedniej grupy, to mogę dojść do wniosku, że popioły były lepsze. na razie, po próbce z majspejca, na to wychodzi, że becoming a jackal zostanie przebita na wylot, jak serce szczałom kupidyna, przez wierzchołek tytułowej wieży. ałć.
niemniej, albo tym bardziej nawet, ciekawam, co następne urodzi się z o'briena.


*prosta zagadka, bo dawno nie było. ale bez googlania!


2010/12/05

Jackals, dreamers, loony tunes & eerie melodies as Eire.

have you got just a minute? are you easily led?


Band website builder


powinnam to była napisać po moim pierwszym razie, teraz sprawa nie jest już taka prosta;)
wszystko przez lisa z małego księcia: oswoiłam, i teraz już nie mogę tak po prostu wyrzucić oswojonego z głowy, nawet jeśli mnóstwo drobnostek uwiera, irytuje i przeszkadza okropnie, teraz, po prawie tygodniu zdominowanym przez pretensjonalny szakali skowyt, nie sposób wymieść całe uwite przez niego gniazdko; dalej wyciągnęłabym parę gałązek: kretyńskie pogłosy tu i ówdzie, częstochowskie rymy, najnudniejszy i jeden z najbanalniejszych kawałków, jakie ostatnio słyszałam - "twenty seven strangers" - w całości do kosza, czasem zbyt "płaską" i szeleszczącą perkusję, piano nie w porę, itd., ale jakoś daję się głaskać temu dyskretnie hipnotyzującemu głosowi, ulegam magnetycznemu urokowi niedoskonałej płyty zrobionej na poddaszu (dla równowagi dla dustbunniesowej piwnicy;) ), w domu, co jakoś słychać, a nie chodzi przecież o techniczne sprawy, na których się nie znam i nie słyszę.

"becoming a jackal", villagers = szczenięcooki conor o'brien, bo właściwie on jest tu całą esencją, ze schroniska domino records (które jest chyba moim ulubionym, o czym nie wspominałam pewnie). pierwszy kawałek jest idealny - sam w sobie i jako początek płyty, tytułowy - "smart", najbardziej spośród wszystkiego na tej płycie łaszące się do mojego cynizmu: trzeźwe, zdystansowane słowa szakala, które dotyczą przecież każdej jednej piosenki na świecie, zdaje się: "so before you take this song as truth you should wonder what i'm taking from you, how i benefit from you being here, lending me your ear...while i'm selling you my fears..."; ship of promises nie lubię, meaning of the ritual będzie wisiał w mojej nowej kuchni, oto dlaczego, home lubię, that day już u mnie było, the pact jest absolutnie idealną pioseneczką - podobno o obsesji, ale jak to być może, skoro w tak lekki sposób wyśpiewana?, set the tigers free jest jak Okruszyna, mięknę, przechodząc w stan spoczynku non-ironing, znaczy się, bez-ironiczny;), pieces - wielka pompa, ale chyba nie znam ludzi, których by to choć ciut nie dotyczyło, ostatni - pierwsza zwrotka zapowiada klasyczną piosenkową przypowiastkę o good, bad, right, wrong, ale potem w środek wkrada się tekst, który natychmiast kojarzy mi się z grafomaństwem johna irvinga w stylu "zanim cię znajdę", co rozbija mi całość (a może ja po prostu nie rozumiem na tyle języka), na koniec bardzo prosto dostajemy niewinne serce na wierzchu - i przy całej niedoskonałości treści, forma jest doskonała. ot, i tyle, w lekko odurzającej chmurce pretensji, której po tygodniu chorobliwie częstego słuchania już się nie zauważa.

zastanawiam się: być to może, że świat wokół dokłada od niechcenia cegły do mojej the wall z cynizmu, ironii, grubej skóry, egoizmu, itp., jeśli się tak z jego pomocą przyjemnie zamuruję, nie będę w stanie słuchać ckliwostek, ale z takim defektem to jeszcze można żyć. co, jak się na dobre zmienię w człowieka, na którego pomoc w złej godzinie nie można liczyć, bo przecież każdy cudzy kłopot da się zbagatelizować, wobec dobrego, starego "wszystko mija", i nie ma się za bardzo co przejmować, a już na pewno wobec kłopotu własnego? nie byłam ostatnio zbyt dobrą siostrą, ale szczerze mówiąc, trochę nie wiem, jak nią być, jak pomóc?






2010/12/01

snowflakes keep falling on my head



czy widzieliście?

wracałam dziś do domu ok.2.45h, nie ja jedna. dziwnym trafem ziąb na dworze zamroził zwykłe pasażerskie wstrętne miny i narzekania. nie wiem, jak to się stało, ale ludzie się śmiali w tym wypchanym, spóźnionym pół godziny, nie wiadomo jak jechać mającym po niewidocznych torach tramwaju, uśmiechali się do siebie i byli mili, zamiast nie. czy to nie fajne?
a propos zimy, zimna i śniegu: did you know? ja się oczywiście dowiedziałam parę miesięcy temu dopiero. robi wrażenie.
a widzieliście "leaves of grass"? nie jestem pewna, czy mogę tutaj wkleić nielegalnego linka, trochę głupio:/z drugiej strony wklejki z yt chyba też nie zawsze wlepiam legalne. zresztą, what a difference. do rzeczy: nasz ukochany brzydal edward norton nie po raz pierwszy gra dwie postaci w jednym filmie. ach, czyż nie jest on cudny? film polecam, spodoba się Wiśni. możemy razem obejrzeć w Święta, czy cuś.
bardzo bym chciała napisać o jednym szakalu, ale jestem na to zbyt zmęczona dziś...więc poczeka, mam nadzieję, że tylko do jutra. nighty night!

2010/11/27

udawać*

monika brodka w "grandzie" udaje kasię nosowską, hanna banaszak w "nienawiści" udaje korę, kora znów, i to wespół z soyką stanisławem udają w "nigdy nie zamknę drzwi przez tobą "...na potrzeby mojego wpisu powinni udawać brodkę, ale jednak bardziej brzmią jak naiwna nastolatka albo zdziecinniała starsza pani, trochę w typie mojej niezbyt ulubionej chrzestnej matki. dobrze, jestem w stanie przy odrobinie dobrej woli przyznać, że tekst nie jest naiwny (oto i dowód mojego podstarzałego rozgoryczenia), a szczery i pełen nadziei, ale to wykonanie?!

udaję się do domu, by powiązać bawełnianym sznurkiem książki w małe tobołki, by wkrótce można je było wywieźć - hopefully, do ich prawowitych właścicieli. [jeśli właściciele się nie pokwapią do połowy stycznia, to nie ręczę za ich majątek makulaturowy. oficjalnie to powiedziałam, więc jeśli się siostruniu nie zorganizujesz, to goodbye wszystkie książki o indiach, pamiętniki, zeszyty, wnioski o akademik, książeczki zdrowia, adressbooki z czasów, gdy jeszcze mnie nie było na świecie, itd.]
udaję też: brak przejęcia, zbytnie przejęcie, że wszystko jest ok, albo że jest tak źle, że nie napisałam czegoś tam w terminie znów, udaję, że nie mam czasu i srogie miny rzucane właścicielom książek...
są też rzeczy, których nie udaję. nie udaję, że jest mi bardzo źle być singlem teraz; dlatego m.in. nie mogę tego śpiewać w pierwszej osobie, at least now, bo udawałabym - niektóre piosenki najwyraźniej muszą pozostać unsung, przynajmniej przez jakiś czas.
często też nie udaję dobrego humoru, choć może to właśnie czynić powinnam...

w sumie wolałabym zamiast udawać, żeby mi się udało. nam, szczerzej i szerzej rzeczy biorąc.


*czasownik przechodni, forma niedokonana od udać

2010/11/25

remont przyszłych mieszkań

słyszeliście?

"pan Bóg ociepla niebo, bo styropian spada na dół..."

czy jakoś tak napisała słuchaczka radia z miasta łodzi.
ech:)

2010/11/15

etykieta: listo pad

enjoy:)

2010/10/27

will you still listen to me, when i'm 65*?

...właściwie, dopiero teraz zaczynam cię* słuchać.

ot, tak, bo zwyczajnie piękne.


~~
nie miałam żadnej pioseneczki na własne urodziny. ale skoro i'm still alive when i'm twenty five...to wypadało by coś napisać, ale jakoś nie mam wolnej chwili na sklecenie zdania.

Found at: FilesTube




*wszyscy znają ten kawałek Beatlesów, najchętniej podśpiewywany przez przedszkolaki w amorach, ale nie wszyscy wiedzą, że Neil Young skończy za jakieś dwa tygodnie 65 rok życia. dlatego.

2010/10/16

it's not like they were ever actually unhappy in the lives they lived



z jednej strony tytuł miał być "the unlucky ones", ale pomyślałam sobie wreszcie: "kurwa! doprawdy, wielce jestem nieszczęśliwa mając dwie ręce, dwie nogi, wszystkie zmysły mniej więcej sprawne, i, kurwa, wszystko, żeby przeżyć przynajmniej do jutra, i kurwa, wielce rozpaczam, zamiast ruszyć dupę i coś począć ze sobą." więc nie będzie pretensjonalnego tytułu.
z tej samej strony, mimo autoreprymendy, jestem, kurwa, rozżalona, i nienawidzę swoich znajomych, którzy mają bogatych rodziców lekarzy, którym ci bogaci rodzice lekarze pokupowali mieszkania w krakowie i samochody nie wiadomo po jaki chuj, i że ci rodzice, jak ci znajomi będą kiepsko zarabiać, zawsze im do pierwszego pomogą. kurwa, nie ma sprawiedliwości, i kurwa jednak, piękni i bogaci mają lepiej, a jak nie lepiej, to przynajmniej łatwiej. więc tytuł może jakiś wykombinuję, ale niechże mi będzie wolno przynajmniej pojęczeć, jaka to jestem, kurwa, nieszczęśliwa, aż mi się będzie chciało rzygać od tego, i przestanę. kurwa!

wiecie, co mnie jeszcze doprowadza do szewskiej pasji? kurwa, jak te budowlane chuje budują te mieszkania! niech mi kto wytłumaczy, jak można mieszkać na 25m kw.?! (wiem, że dzieci w afryce nie mają wody ani jedzenia ani dachu nad głową, ale jak mam im pomóc w perspektywie, gdy zanim będę w stanie, umrę tutaj, w tym, kurwa, cywilizowanym kraju, z frustracji?) albo z drugiego końca fundamentu - skąd się bierze tryliony złotych na 50 m kw.? albo kto kupuje te wszystkie apartamenty jak pół parku jordana? po chuj tego tyle budują? kto, się pytam, kto to kurwa jest w stanie kupić? kurwa! jeszcze rozplanowują te mieszkania tak, że człowieka chuj strzela (dziw bierze). ja pierdolę! dzień świra! wiem, wiem, jęczę jak pierwszy lepszy bezmózgi malkontent.
i za przeproszeniem państwa wysoce kulturalnego, gdyż zapewne państwa rodzice są/byli lekarzami, w związku z czym ziejecie państwo naokoło bogatą swą kulturą wysublimowaną osobistą i brzydzicie się brzydkich słów, co ja mam dziś wieczór w poważaniu mojej tutaj akurat mej osobistej kultury.

~~
na deser. Łysy Pies składa się z cynizmu. powiedziane o Łysym Psie: " mam wrażenie, że jak mi mówi >>cześć<<, to to jest cyniczne." house uczył się u Łysego Psa.

2010/10/07

that day

ogień, nie?


Wiśnia, nic nie mówię, bo nie mam nic do powiedzenia, wystarczająco dużo używam słów ot, tak, a teraz przynajmniej mam ochotę siedzieć cicho i nie pieprzyć:)



and when the moment arrived she just found she had nothing to say
that day

2010/09/30

lista zakupów

handmade by Bracki

chwila mpkowska

no tak, Lemur wczoraj, formalnie, urodziny miał. niezbyt hucznie obchodzone zresztą. w ostatniej mpkowskiej chwili (czyli żeby dojechać na miasto i jeszcze zdążyć wrócić tramwajem, zamiast nocnym) oderwałam się od biurka i pracy, którą powinnam była skończyć jakieś dwa miesiące temu, żeby jednak uczcić swoją obecnością ten dzień. w końcu Lemura, jeśli coś się posypie i będzie za późno, bo zawiedzie się zbyt wiele razy, nie odkupi się potem, a wykształcenie zawsze można, jeśli się czegoś nie zdąży oddać, nie.
tzn. mam nadzieję.
tzn. siedzę teraz w męczarniach i kończę. jak zawsze wszystko na ostatnią chwilę.


ale jeszcze w post scriptumie wyobraźcie sobie, wchodzę do pokoju, a tam na lapsiku na biureczku leży sobie wcześniej cytowana książeczka. otóż Bracki cały czas ją miał. leżała na półce. a ja ściągam skany po ludziach. oto, czym się kończy brak komunikacji. uzupełniam więc, że Wydawnictwo W drodze, 2003.



a do dyskusji z Wiśnią na bulwersujące tematy być może powrócę niedługo.

2010/09/27

paranoid android

"Boże jedyny!" - chciałoby się zakrzyknąć, ale to chyba nie wypada w dzisiejszym świecie, któremu się wydaje, że jest neutralny światopoglądowo, co robiąc - tkwi w błędzie.
doznaję lekkiej paranoi, schizofrenii i wojny a'la Wiśnia - z rzeczywistością. najgorsze jest to, że cała sytuacja pogłębia we mnie poczucie bycia totalnym lózerem i półgłówkiem, bo zaczynam wątpić, kto tu czego nie rozumie. Boże jedyny! rozchodzi mnie się o aferę z ministrzycą Radziszewską. do jasnej cholery, przecież ona mówi zupełnie składnie, logicznie, i chyba zgodnie z prawdą. zaczynam się lękać, bo mnóstwo ludzi wokół podnosi wrzask, że takie oświadczenie stanu faktycznego, zgodnego z prawną rzeczywistą rzeczywistością, a co lepiej, owo przedstawione prawo wydaje się być zupełnie dobre - tj., że kościół bądź jakiś tam związek wyznaniowy może odmówić zatrudnienia osobie jawnie sprzecznej z zasadami etyki, jakimi dana instytucja się kieruje, czyli że np. liceum katolickie w mojej wsi może odmówić zatrudnienia mojej aktywnej lesbijsko koleżance, ponieważ aktywny homoseksualizm nie mieści się w kanonie zasad etycznych owego kiepskiego liceum katolickiego, że takie oświadczenie jest homofobią i niekompetencją. a przecież, do jasnej cholery, byłoby ujmą dla rozumu, gdyby owo liceum ową koleżankę zatrudniło. więc, niech mi kto łaskawy wytłumaczy, gdzie są te dane, których nie posiadam, a które najwyraźniej osobom oburzonym wypowiedzią Radziszewskiej umożliwiają oburzenie, bo ja, do jasnej cholery, nie rozumię! p a r a n o j a!

http://www.rownetraktowanie.gov.pl/aktualnosci/446
http://www.rownetraktowanie.gov.pl/aktualnosci/456
zaraz mi kto zarzuci, że ze strony rządowej, więc to nieobiektywne. ha, a pewnie, że nie. obiektywne jest 2+2=4.


~~
a propos obiektywizmu i neutralności, z kolejnej "egzaminacyjnej książki", która dotyczy co prawda debaty nad preambułą do konstytucji europejskiej, zawiera jednak parę obserwacji dających się zuniwersalizować. for your consideration:)

"po pierwsze, istnieje naiwne przekonanie, że państwo jest naprawdę neutralne, jeśli jest laickie. przekonanie to jest fałszywe z dwóch powodów. jeśli rozwiązanie konstytucyjne zdefiniuje się jako wybór między laickim a religijnym charakterem państwa, to w sposób oczywisty w alternatywnie między tymi dwiema opcjami nie ma stanowiska neutralnego. państwo, które rezygnuje z wszelkiej symboliki religijnej, nie zajmuje stanowiska bardziej neutralnego, niż państwo, które opowiada się za określoną formą symboliki religijnej. sens agnostycznego stanowiska państwa polega na tym, że staje się ono gwarantem zarówno wrażliwości religijnej (wolność religii), jak i wrażliwości laickiej (wolność od religii). wykluczenie wrażliwości religijnej z preambuły nie jest zatem w istocie opcją agnostyczną i nie ma nic wspólnego z neutralnością. oznacza po prostu uprzywilejowanie w symbolice państwowej określonej wizji świata, przy czym stanowisko to przedstawia się jako neutralność. oznacza to, że w przepisach konstytucyjnych gwarantuje się jedynie wolność od religii, nie zaś wolność religijną." (s.40)

o tym, że wszyscy są równi, ale niektórzy równiejsi:

"po drugie, pojawia się delikatna kwestia preferencji różnych państw członkowskich w materii konstytucyjnej. w europejskiej dyskusji na ten temat często pojawia się element orwellowski. stwierdza się mianowicie, że wszystkie konstytucje są równie ważne. tyle, że w dyskusji na temat preambuły, niektóre z nich wydają się równiejsze...! laicka orientacja konstytucji francuskiej czy włoskiej zasługuje na nasz szacunek jako wyraz francuskiej czy włoskiej preferencji konstytucyjnej. czy są one jednak wartościowsze na przykład od konstytucji angielskiej, greckiej czy niemieckiej? europejski konstytucjonalizm, oczywiście w granicach rozsądku i unikając śmieszności, powinien w możliwie największym stopniu - także na płaszczyźnie symbolicznej - uwzględniać różnorodność narodowych wrażliwości konstytucyjnych.
symbolika preambuły przyswajająca sobie włoską czy francuską świeckość oznacza automatycznie negację angielskiej, greckiej lub niemieckiej wrażliwości konstytucyjnej. przyjęcie pluralistycznej retoryki, a jednocześnie prowadzenie imperialistycznej polityki konstytucyjnej na płaszczyźnie politycznej jest niemożliwe, a na płaszczyźnie konstytucjonalnej niedopuszczalne." (s.41)

J.H.H. Weiler, Chrześcijańska Europa. Konstytucyjny imperializm czy wielokulturowość? nie znam wydawnictwa i roku wydania niestety, ale mam skan, jakby kto kciał. nie twierdzę, że to z jego ust wypływa prawda absolutna, kimże jestem, żeby to stwierdzać, ale gada do rzeczy, trzeba przyznać.

~~
Found at: FilesTube

2010/09/26

one night to be confused

Found at: FilesTube


kolejny kacowy kawałek, dzięki Lemurowi, któżby się spodziewał.
chyba postanowiłam skończyć z piciem. im jestem starsza, tym gorzej owo picie odchorowywuję.
poza tym, sharing different heartbeats in one night jest przez to zaburzone, właściwie nie ma żadnego sharing wtedy.

2010/09/24

2010/09/22

toksik people of the universe

Found at: FilesTube


~~
"fajny film wczoraj widziałem"
poszliśmy na "matkę teresę od kotów". prawdą jest, że młodego Kościukiewicza mogłabym oglądać po wielokroć nawet w czymś z rodzaju "przyjaciół", ale to jeszcze wiosny nie czyni.
dobry film, zostaje w głowie. moim nieobytym i nieopatrzonym zdaniem wyróżnia się zupełnym brakiem odpowiedzi, a nawet brakiem otwarcie zadanych pytań. nic tam się nie dzieje bez widza. bez widza jest tylko obraz; opowieść od końca, przez co, mimo, że zbrodnia jest wyjaśniona od razu, napięcie jest niesamowicie zbudowane. posłuchałam sobie też wczoraj na jutubie konferencji prasowej po...premierze?, po czymś tam, gdzie reżyser Paweł Sala, wyglądając kuriozalnie i wypowiadając się w irytujący sposób tłumaczy, co autor miał na myśli: żeby bohater nie był czarny jak smoła, bo to tacy tylko w horrorach, ani też biały jak śnieg, bo to niemodne, żeby bohater był takim "zwykłym człowiekiem", do którego można zapałać "sympatią", jak w "scarface" (nie widziałam jeszcze). rzeczywiście, udało się im wszystkim osiągnąć efekt przedstawienia bez tezy i bez komentowania. nie da się po tych obrazach ustalić, co się właściwie stało - tzn.: dlaczego. kłóciliśmy się potem z Brackim, o co było kaman. i nie ma zgody. ja, że kuku się w głowie zrobiło bohaterowi, on, że wcale nie koniecznie. zobaczcie sami, powiedzcie.
jedno jest pewne: aktorsko film jest mocny. najmocniejszy ojcem - panem Bonaszewskim, potem Kościukiewiczem - jakkolwiek zjadłabym go na czczo i bez okrasy, bohater jego w żadnym momencie nie wzbudził we mnie sympatii. jedna chwila potulenia kociaka nie wystarczy. rany, w niektórych scenach ma takie spojrzenie, że nie chciałabym go spotkać na ciemnej ulicy; jak bardzo można
zagrać "złość"? to jest dla mnie łał. Skibińska - czy ona nie grała w jakimś serialu? mały Filip Garbacz, a na deser Szykulska, zawsze bezbłędna.
hm. może i widziałam lepsze filmy. ten jest specyficzny, może przez takie trochę teatralne wyciszenie pełne napięcia. no, siedzi w głowie. zobaczymy, co powiem po drugim obejrzeniu kiedyś, poza tym, że Kościukiewicz jest... o czym mówienie zaraz zrobi się nudne przecież... ale i tak...smacznego:)

Found at: FilesTube

2010/09/21

wielkie żarcie

dear, oh dear!
po pierwsze gwoli sprawiedliwości, w miejscu oficjalnym niniejszym ogłaszam rację Okruszyny o "plecach", żeby nie było.
po drugie, co wy tak o tym jedzeniu? ja doszłam do smutnego wniosku, że moja "depresja" ma swój czuły punkt w przełyku, w związku z czym jedynym działającym udobruchaniem "depresji" jest żarcie. co
jakby nie idzie w parze z postanowieniem o niejedzeniu po 9 pm. dobrym sposobem na to, byłoby zasnąć przez ową 9 pm, ale, jak się Wiśnia po telefonie "rano" zapewne domyśliła, nie umiem spać, nie działają 4 tabletki ani kieliszek wódki. do chrzanu! postanowiłam dziś wprowadzić radykalne rozwiązanie z "dnia świra", odpisać na listy ikei, czyli że ominąć jeden zaburzony cykl spania. jak to mnie nie uratuje, to nie wiem co. a, no wiem, wiem, długotrwała terapia. ale ponieważ spać normalnie zasadniczo już bym musiała, to niestety, he he, nie damy zarobić specjalistom od duszy. jeszcze nie. dear, oh dear! dobra, żarty na bok. pamiętacie shearwater? widzicie te szybowce?

po trzecie, nie mogę uwierzyć, że podobał wam się "ogród luizy"...
dear, oh dear:)

2010/09/18

pożegnanie lata 2

"słuchacze" z poprzedniej strony to "plecy". są "plecami" pani Abakanowicz, na której to pani wystawę prac się wybrałam w ostatni dzień jej trwania. no i co. mam wrażenia trochę zbliżone do Okruchowych o "janosiku". nie znam się na sztuce współczesnej, na rzeźbie w ogóle, niemniej mierzi mnie dorabianie zgrabnych, pustosłowych teoryjek do tego, co się wyprodukuje. czy przedmioty, wytwory człowiecze, które robią wrażenie same z siebie, potrzebują pseudohumanistycznej obudowy krytyków/autorów? te, które nie robią wrażenia, z taką obudową czy bez niej, zwyczajnie rozśmieszą lub zadziwią brakiem sensu ich istnienia. no a te, które wrażenie robią, robią je bez wspomagania "tłumaczów sztuki", każdemu według potrzeb. stają się koszami plażowymi albo metaforą pustki albo czym kto sobie zażyczy.
więc dla uściślenia - abakany są dla mnie zupełnie nijakie, o co im chodzi? zwalony pień drzewa jest piękny, ale w lesie, nie w muzeum obudowany metalem i przetłumaczony na bełkot; tylko te ludzkie skorupy są straszne, oświęcimskie i robiące wrażenie.
no, jednym słowem, jestem prostakiem.

~~
sopocka plaża. nie widać całe szczęście tych zdechłych ryb.
kimkolwiek jesteście, ludziki z plaży, mam nadzieję, że się nie obrazicie za umieszczenie powyżej.
baj, baj, lato!

pożegnanie lata

dzień zacząć od wpisu Wiśni, nie ma to nic wspólnego ze wspólnym śniadaniem. niemniej. potem pouśmiechać się na dawno nieczytane Okruchy.
zastanawiam się, czy można uczciwie zamienić, zrobić taki fair trade, chłód września tutaj na ciepłe paluszki a'la espaniolish. to światło tutaj, ten chłód, po zawrocie głowy i bez znajomości kalendarza, od razu się wie, że jesień. a tam? właściwie co można powiedzieć o niuansach światła w kraju, w którym się spędza tydzień w hotelu i na plaży, głównie na licealnych romansach (które się potem kończą tragicznie;) ) i nielegalnym pijaństwie. chodzi mi, że nie wiem, ale przypuszczam, że tam światło jest inne. więc, czy da się zamienić tak jedno na drugie, bez ubytku na człowieku? zaraz mi Wiśnia zrobi niezdystansowany wykład, że jej nie o to chodzi, że nie mam racji, i że można zamienić. a ja tak sobie tylko dumam o poranku. o południu. whatever.

mam zagadkę. na koniec lata. wspomnienie z plaży - przypuszczam, że moje skojarzenie ze starodawnymi koszami plażowymi nie zyska poklasku:) co to jest? co to są?


2010/09/17

full of worry

o dziwo, nie podoba mi się animacja teledysku. bardzo za to podoba mi się ta wersja żywcem wzięta z san diego, whatever. jest na liście do głosowania w radio, tak.



z boku cała płyta, choć sama jeszcze nie przesłuchałam. jak się okaże, że zła, to ściągnę:)

2010/09/14

władca much

podczas oglądania simonscata o musze, gdyby ktoś nie znał, to niech się zapozna tu, lemur:

"tak się właśnie koty zachowują, jak baby. niedorzecznie."

2010/09/13

sowa

spadło mi nieco z głowy, toteż wyglądam nieco jak sowa, czy też puchacz. dobrze by było, by w parze z tym podobieństwem, można było o mnie rzec jeszcze: "jak sowa mądra". otóż to. dobrze by też było, by wraz ze spadkiem z głowy, nastąpił też spadek z brzuszka. wobec czego, proszę mnie pilnować, nie jem, kategorycznie, po 21, tylko woda. zero czipsików, kanapeczek, kiełbasek, gorących kubków, żółtego sera, lodów. to na początek spadania sadełka. potem się przesunie godzinę oraz może wprowadzi jakieś inne jeszcze rygory.

stąd


grałam to już? trochę szkoda, że a propos niczego (choć znów spotkałam dziś pięknego krzysia;)), ale snuje się w tej sowiej głowie, łot tu du.
Found at: FilesTube

2010/09/01

merry go round, giddy giddy carousel

ROUND AND ROUND (Ariel Pink's Haunted Graffiti)
nie pragnę wcale rozpoczynać dyskusji o plagiatach, powtórkach, skojarzeniach, tak tylko wrzucam perły przed słuchaczów.
mała elpetrójka, co ma znaczyć, że są na liście do głosowania na listę:




a propos round oraz naszej ulubionej sobowtórki, scarlett j., był taki imponujący teledysk równie imponującego celebryty, o tym, że jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
a propos spania... dobranoc się z państwem, zamykamy, stoi na stacji lokomotywa już niemal.

2010/08/31

2010/08/30

iscream! i don't feel alright in spite of these comforting sounds you all make.

wypadało by powiedzieć, że znów zamykamy, bo szykuje się kolejna wizyta w sąsiedniej, niemieckiej prowincji, ale żeby zamknąć, trzeba by uprzednio otworzyć.

mam nieodparte wrażenie, że już jesień, jest zimno, ciemno, mokro oraz idzie zima. mam też drugie nieodparte wrażenie, że coraz bardziej robię się podobna do brackiego pod względem odludkowości. ludzie mnie drażnią. drażni mnie, gdy nie mają żadnego poważania bezpieczeństwa i komfortu drugiej istoty ludzkiej w przestrzeni, otwierają parasole wycelowane w czyjś (czyt. mój) brzuch albo trzymają je tak, że przy wymijaniu się wzajemnym próbują utrafić w czyjeś (czyt. moje) oko. i co z moimi prawami człowieka do cudzego pomyślunku, się pytam, Wiśnia?

odbył się dead weather dawno oraz słusznie, gdańsk... a dokładnie jego miniaturowe stare miasto, jest zupełnie psepiękne. tuż przed gdańskiem, były warszawskie letnie dni dżezowe, gdzie byli m.in. tacy niezwykle sprawni instrumentaliści:

o wyższości offa nad świętami bożego narodzenia nie trzeba mówić zbyt wiele, sądzę. można wspomnieć, że bilety dostaje się z radio, ha.
więc potem, ale też dawno, odbył się off, tradycyjnie na pole namiotowe nie wpuszczają, jeśli wcześniej się nie zmoknie dostatecznie, a jak się nie chce zmoknąć, to straszą piorunami jeszcze. potem drażnią ludzi rzekomymi zmianami regulaminu z dnia na dzień, fatalnym działaniem informacji i drogim pićkiem, ale człowiek i tak wyjeżdża ogólnie szczęśliwszy i z chęcią powrotu za rok. 3 stawy dobre jak słupna, moim przygłuchym zdaniem wcale nie było za głośno, jak twierdzą niektórzy, jedynie przeszkadzało faktycznie to przenikanie się dźwiękowych przestrzeni każdej ze scen. ale co tam.
stare voovoo jest psychodeliczne - Wiśnia na to: "no pewnie, nie wiedziałaś?". nie.
a place to bury strangers, mimo świetnej nazwy nie zdołało nas zatrzymać, coś nie tak z dźwiękiem było...:) chodzi mi o nagłośnienie, ajm not biing sarkastik. chociaż...
the fall było trochę żenujące - a może prawdziwie punkowe - po komentarzach gh+ już nic nie wiem! no dobra, wiem. że cudze legendy są trudno przyswajalne, szczególnie, gdy odgrzewane. i pijane.
MEW, drogie państwo, wyszło na bis. czy to jest zwyczajne na festiwalach? spodziewam się wobec czego ich powtórnego przybycia ogłoszonego ze sceny z uniwersalnym "soon", co powinno oznaczać, że najpóźniej w przyszłym roku, dobrze kombinuję? mieli zupełnie nie pasującego tancerza na scenie. od czapy. ale to i tak miód na serce, że mogłam sobie ich zobaczyć z absolutnego bliska i posłuchać na żywo.

dinosaur jr. należy do rodzaju legend lepiej przyswajalnych.
lali puna jest produktem niemieckim, leży na tej samej delikatesowej półce, co wrocław - czyli: biorę!
bipolar bears, zaraz... jeśli są z wro, to by znaczyło, że... dobra, mniejsza z tym. fajni. bear power!
lao che, drogie państwo, wbrew temu, co twierdzi Wiśnia, nie dało rady. czy to zmęczenie, czy to ogromna lubość występu dla tylko własnej publiczności - miałam wrażenie, że nie cieszą się jakoś specjalnie z tego grania, i choć spięty być może nie od parady ma taką ksywę, to jak pamiętam poprzednie okazje, bywał luźniejszy.
bear in heaven, oh yeah, new york, new york, bear power! new york jest, zda się, moją muzyczną naturą. jedną z.
casiokids - nie. eurowizja.
shearwater - tak. proszę sobie puścić shearwater, polec w trawie, i patrzeć w niebo, gdy suną po nim szybowce. tak.
flaming lips, any kind of monkey.

prawie, drogie państwo, zaspałam! bardziej to było szoł niż koncert. nie, żeby nie było udane, oj, efektowne, pompiaste i w ogóle, ale na dłuższą metę, po zapoznaniu się ze skłonnością pana coyne'a do wzywania kosmicznych mocy na rzecz pokoju na świecie (i przestrzegania praw człowieka w dorozumieniu), ja, niżej podpisana, pozostanę przywiązana bardziej do samej cudnej "embryonic" niż do całego bendu. lucky me, koncerty grały przede wszystkim ostatnie płyty:)

nie przypomnę sobie odkrycia na miarę caribou sprzed dwu lat, ale nie powiem, było dobrze.

ponieważ jestem w nastroju do raczej krzyczenia i złości, objadania się icecreamami, przerabiania house'a i porzucania pracy, tak, tej pracy, to niniejszym się oddam temu, w szczególności, objadaniu się, ponieważ od i scream będzie się trzeba odzwyczaić przez wzgląd na wkrótce się mającą drastycznie zmniejszyć przestrzeń mieszkalną, któraż to w dodatku przyjmie formę bardzo nie-wolnostojącą, dzieloną z obcymi sąsiadami z góry, z dołu i z boku, obcymi, a mimo to znajdującymi się niewyobrażalnie blisko, tuż za ścianką z kartonu w jakimś tzw. budynku wielorodzinnym. dobra, nie będę udawać, że mnie akurat obcy sąsiedzi obchodzą:) no, ale krzyczeć nie wypada, więc siedzę cicho. and ice cream.

post scriptum czyli bis.

2010/06/21

co tam, panie, w polityce?

czy już cytowałam młodszego Smolickiego: "muzyka niezależna to muzyka, na której nikomu nie zależy"?
po pierwsze: strasznie się zbulwersowałam! Bracki zeżarł, wchłonął, wszamał, pożarł, zmiótł z powierzchni stołu całą tabliczkę czekolady z orzechami. no heloł!
po drugie: kradnąc spod balkonu róże, których oszałamiający kolor nie przebił się na zdjęcia, niestety, przyniosłam sobie do pokoju gratisa. strasznie ruchliwy, kto by pomyślał, że tak ciężko będzie złapać ostrość na ślimaku. ale przynajmniej kabli nie obgryzie.

po trzecie: new york crasnals wydali nową płytę o doprawdy świetnym tytule i w czwartek grają w 10letnim już klubie re. zapraszanki cacanki. new york crasnals to ci od tapczanu (cała trójca), bad light district (Michał Smolicki, ale w klipie widać młodego), dizajnu i bycia wersją Paula Banksa (Jacek Smolicki. żart. że słodki blondyn jeden i drugi) i nie wiem, czego jeszcze. od mojego ulubionego "radiot"a. czy ich pasją są gry słów?
anyway, dzisiaj się poczułam naprawdę bardzo wyróżniona, bo byłam jedną z bardzo niewielu rodaków, którzy doświadczyli gangliansów osobiście. nie są aż tak dziwni, jak pisane tu i ówdzie, słucha się fajnie, dadzą czadu od czasu do czasu, ale trochę zbyt monotonnie i nie zrozumiałam jednego słowa. tak czy siak, fajnie, bo coś nowego i to w nagrodę, czyli wydałam kasę tylko na drobny alkohol. uważny czytelnik domyśla się, że przez sesję ominęłam wiele pokus aż do dnia dzisiejszego, co najmniej dwie. z żalem. czasem trzeba. nawet powiedziałabym, często trzeba. dziś taki rozluźnik pośrodku sesji, jutro 12, czw 16, pon chyba 10 i koniec egz. i wakacje od zajęć, czas wolny na wypełnienie innych zobowiązań.

a, dziś były wybory naczelnego. dałam ciała z formalnościami, ale bez przesady, znowu nie ma o co robić aż takiego szumu. tym mnie Ziemkiewicz, pierwszy sarmata i rydzykoid, rozbawił. tyle, że na smutno.

2010/06/16

hiding in the dark



nie mogłam się powstrzymać! chociaż ogólnie dołujemy z Wiśnią oraz i'm a mess, jak to mawiali starożytni Rzymianie, to nie mogłam się powstrzymać. prawie chcę mieć gęś.

tęsknię za kotem.

2010/06/13

maybe tomorrow... tomorrow never dies

jutro będzie dziwny dzień, ciężki. pozałatwiać things, egzamin, i dwa lata nam stukną...w sensie obchody.

~~
do egzaminu muszę uczyć się ze zdjęciami, nie ma wyjścia. więc szukam w necie. i co znajduję?
coś, co jest jedną z rzeczy po stronie + wyjścia za mąż za księcia. albo innego bogatego człowieka. co prawda pewnie nie jadałabym na tym, za dużo złota, ale jaki szpan mieć coś takiego w kredensie. uwielbiam zielniki.

stąd,
a na talerzu wzięło się stąd.

tutaj katalog, o tu, ale ciekawsze jest to tu, o tu i tu, gdzie jest info, i gdzie można pooglądać zielnik, tylko jest opisany w barbarzyńskim jazyku jakimś.
jestem pod wrażeniem naocznym oraz w lekkim stresie jednak, więc o wrażeniach słuchowych nic nie powiem, poza tym, że może powinnam nabrać trochę zaufania do niektórych Trójkowych Redaktorów. mam konkretnie na myśli Mistrza 'Bitelsa' Metza i fankę, nomen omen, Bat for lashes - Anię Gacek. Metz uroczo na naszą (już teraz mogę śmiało rzec: naszą) ulubioną grupę mówi ejcz ef, bo nie wypada w Radio powiedzieć Holy Fuck! hm. a Stańko Tomasz w biały dzień może powiedzieć na antenie "kurwa" bez żenady. hm. acha, a do Gackówny, bo grała wczoraj w tym fragmencie, który słyszałam, jakby mi się chciała podlizać.
dwie próbki na dobrą noc:

2010/06/12

dla ochłody

zmiana imażu, bo gorąco; Hugo-Bader mrozi krew w żyłach syberyjską opowieścią, ale jednak to nie wystarcza. uf.

chciałam też rzec, że zupa jarzynowa przestaje być zupą, gdy zostanie zabadźgana np. kaszą, staje się wówczas eintopfem. wszystko spoko, kocham eintopfy, ale do cholery, nie, jak jest 30 stopni celsjusza na plusie! zupa powinna się składać również z wody. nawet Bracki czasem coś przekombinuje w kuchni.
odmawiam mu jednocześnie prawa do jakiejkolwiek riposty w tym temacie. kropka.

Found at: - FilesTube

2010/06/11

not only Johnny Cash walks the line*

girls highline from sébastien montaz-rosset on Vimeo.

zapoznane za przyczyną Lemura. czy wystarczy "łał"?



*co za film! i co za pieśń pod linkiem (pierwotnie Nine Inch Nails), łał...

2010/06/09

...have to listen to the rings of school bells

Found at: - FilesTube


czy u was też okno jest już ciągle w stanie uchylonym (zamykane tylko przy wyjściu z domu), chodzi się boso po zimnych płytkach w kuchni i ciepłych na balkonie, nie zapomina ciemnych okularów przed wyjściem oraz kona, niczym psychrofilny zarazek w południowym miejskim słońcu zwielokrotnionym blachą środka lokomocji? w którym zawsze stara się stanąć przy otwartym oknie, by pęd wpadającego powietrza podtrzymywał funkcje życiowe? bo u mnie właśnie tak.
najbardziej nie cierpię upałów w mieście.
poza tym nie mam czasu. doprasowywuję (przy greysach, bo jak inaczej) zielnik, i dostałam plan sesji. falstart był w pon, a w czwartek, tym egzaminem, co to miał być już z miesiąc temu chyba, zaczynamy siekankę. wolne mam 15, 22, 23 i 25, nie jest źle, podwójnie mam czwartek, 17 (Wiśnia, fak!) i 18, to też raczej nie jest źle... nie narzekam! tylko mówię.
si ja!

2010/05/31

o promyczkach

dzień z rodzaju "zły dzień", z halucynogennymi przebłyskami eternal sunshine w postaci "look into the light". pierwsza rzecz po zasiąściu do maszyny to to, ciut lepiej. chyba się narkotyzuję muzyką, i to jest, zapewne, niezdrowe.

chłopiec (Nieślubny) mówi: bądź dla mnie milsza. jak masz zły dzień, to ja jestem tym promykiem słońca...
ale słońce już było zajszło za horyzont, czy tam kamienicę.
tylko ja tak mam, że im kto bliższy, tym bardziej potrafi mnie wkurwić?

złe dni ssą!
wrrr.



ps. wiem, jestem "wulgarnym dziewuszyskiem" (copyright Nadach?), ale czasem trzeba se pomóc. choć, jak tak patrzę na Brackiego, to widzę, że jest to taka pomoc w typie alianckiej w czasie II w, zdaje się. jakby nie do końca skuteczna:/

2010/05/30

the clouds are heavy but passing me by



boje burzy. dziś cały dzień straszyło na mokro.

~~
"- a my dziś też mamy koncert, z okazji dni miasta. gra... hatchback. nie, wróć, sedan. chuj, źle. Kombi."
(Łysy Pies)

2010/05/29

nostalgiczne złe misie


nostalgicznie, prawda? klip jak beirutowe pocztówki z włoch.

ostatnio rzadko mi się śni, bo nie sypiam jak trzeba. a jeśli mi się już śni, jak wczoraj, to często umieranie, w różnych wariantach. to umieranie z realu, ale na jakieś inne sposoby, które się nie odbyły nigdy. dziwne, że te sny nie są straszne. tak mi się przynajmniej wydaje, że nie są.

a nostalgię nieco wywołać potrafi nawet zwykła sałatka. pamiętam, że ja zawsze wolałam jajko pokrojone drobno i majonez, podczas gdy reszta - grubo i śmietanę. hm. i co? ze wszystkiego zostaje sałatka powtarzana w czasie, nie mająca najmniejszego znaczenia, poza może znaczeniem dla żołądka, wspomnienia i zdjęcia, z czego prawdziwe naprawdę mogą być tylko zdjęcia. no i się śni, złe mi się śni.

follow the white rabbit (into the light through little holes in the sky)

i znów, ma znaczenie, od czego się zacznie.
dziś zaczęłam od początku mspejsa, kiedyś od klipu. dziś lepiej. grają w czwartek. to już będę po jakichś egz. mrrr...
ze wspominanymi Maciusiem i SF nudziliśmy się kiedyś wczesną wiosną na jakimś wykładzie, ale przyznam, że takie tripy już dawno mi się nie zdarzały. wspólnymi siłami stworzyliśmy superbohatera, pogromcę, zdaje się, nawożenia roślin ozdobnych. marchewka niech należy się Dust Bunniesom, ale przyznacie, że Czaruś Himself wygląda bardziej jak dedykacja dla White Rabbit's Trip...
crazy crazy students...


2010/05/28

z etykietą cd.

kojarzycie, że roślinka na sprzedaż, która nie jest ciętym tulipanem (piwonią, frezją dla żony i matki), ma swoje imię na etykiecie do gardła czy tam łapki przytroczone? oczywiście nie mam pamięci do imion tutaj;)
kiepski aparat, kiepskie zdjęcia. ten fiolet z tyłu jest fioletem rododendrona, który ma tyle lat, co ja, tylko jest wyższy nieco, ok.2,5 m. duży, nie? ('Old Port')
ja pierwszy! :
te azaliowe kwiaty pachniały cynamonem:
mogłabym zahodować stadko trzmieli. ale musiałyby się oswoić i przychodzić na drapanie za skrzydełkiem. cudowne owady. ('persil')

z etykietą.

bo dziś było "bez etykiety". jednym uchem, już nawet nie pamiętam, co grała.
zawsze jest jakaś etykieta. u nas, u mnie i Wiśni jest etykieta "podoba mie się", czy jakoś tak to leciało, nie, Wiśnia? to wstępem, bo nie miałam tytułu.

~~
musimy być bliźniaczkami, bo ja też w tym tygodniu jakoś tracę serce do Radia. nie, żeby Baron, bo ten to gada tak wcześnie, że mnie nie drażni, a nawet jak go złapię w tramwaju, to jestem zbyt nieprzytomna lub zajęta rozrysowywaniem schematu dnia w głowie, że nie zwracam uwagi. może czas na separację i romansik z Dwójką?

pierwsze primo eins. Baron ma zwis mózgu na AC piorun DC. ja tego nie rozumiem w ogóle, ale on tak ma, to wiadomo od dawna. ja stawiam, że to właśnie Baron jest źródłem tego halo. teraz nie pamiętam, kto z nich jeszcze ma na co zwisy... (Szydło na Foals, to już mówiłam, ale tutaj może ona trochę racji mieć.)

drugie primo doce. jakkolwiek możesz się z prawdą nie rozmijać w pogłębionym i rozwiniętym komentarzu do "szowinistycznych słów" Tuby, których nie słyszałam, powiedziałabym jednak, że trochę przesadzasz. czy nazwanie mnie studentką blondynką nie ma posmaku żartu w tym właśnie rodzaju? no dobra, w Twoich ustach nie ma, ale weź, jak to brzmi! a, anegdotka: Maciuś tłumaczy, dlaczego dzisiejszy wyjazd był nielicznie obsadzony czterema (4) osobami: "sztuka* nie mogła jechać, bo zmienia tipsy." anegdotka tłumaczy, dlaczego czasem się nie da normalnie do ludzi. to by było na tyle w kwestii dziewcząt, szpilek, blondynek, osiemnastek, itd. a nie, wiesz, co mnie bardziej wkurza, niż głupie żarty Tuby? widziałaś reklamy...chyba jakiejś loterii? "osiemnastka spełni marzenia", czy tego typu jednoznacznie kojarzące się hasła. dno. niby szkoda gadać, a z drugiej strony, jak coś jest dnem, to trzeba ostrzegać, żeby sobie mózgów dzieci nie porozbijały o to to. wrrr.

trzecie primo tres. o dzień matki. zaraz zaraz, a to nie jest tak, że to tylko kochanka leży i pachnie i parytetuje? żony są jak matki, nie fajne, cierpiące, marudzące, zmęczone, mają zmarszczki pod oczami (bo się za dużo chichrają!), są ponadto wredne, toksyczne, wymagające, boli je głowa, każą wynosić śmieci i jeszcze marzą im się kwiaty od czasu do czasu, piwonie i frezje. serio Wiśnia, z całej wystawki matek żon i kochanek to chyba tylko te ostanie zdają się mieć medialne (takie wiesz, onetowe, czy jakieś) branie, a jak już żona lub matka, to niech nie śmie mieć much w nosie i globusa tudzież pogniecioną koszulkę po domu, za to koniecznie płaski brzuch. ale, co mnie to, póki co, obchodzi, nie wymądrzam się, bo nie wiem nic o tym, a znawcy tematu swoje brzęczą na ten temat. ale, czy Ty, Misiu, nie jesteś przewrażliwiona? ktoś się Ciebie czepia? powiedz, ja wstanę, podejdę.

momentami śmieszy mnie ten cały socjobełkot. o te prawa, że nieprzestrzegane, że ustalone, ale przez kogo i jaka organizacja na ich straży stoi, bo że jak nie są napisane w konwencji, kodeksie, kleksie, to już człowiek myślący (taki np. pracodający pracę matce) sam nie wpadnie na to, że pewne rzeczy są ogólnie mówiąc "ok" i opłacalne i dobre, a inne - nie? smutne to, że wszystko musi być napisane, że inaczej się ludzie nie nauczą pewnych słusznych rzeczy.

jestem naprawdę ciekawa Twojego plucia. to mi się kojarzy z pluskwiakami, nie wiedzieć czemu. nie z lamą przecież. przecież Argentyńska nie przyjeżdża.

~~
od czapy, z etykietą. wróciłam do płyty, nawet nie tłumaczę sobie, o czym to. uwielbiam jej śpiewanie. wrzuciłabym cokolwiek innego, ale nie znajduję. Wiśnia, nagram Ci tą (tę?) nudną płytę.
Found at: - FilesTube




*studentki kierunku "sztuka ogrodowa". oczywiście, nie wszystkie zmieniały tipsy, zapewne.

2010/05/27

don't be fooled by the moonshine, it's tricking

wtf?! kurczę, pełnia, czy co? Baza Noclegowa robi przesadne fochy, mimo, że jest facetem, i przestaję mieć ochotę, naprawdę, na wszystko, w tym na off. i nie wiem, klepać biwak, nie klepać? w ogóle, kiedy tam dojadę, kiedy wrócę? chyba będę musiała pięknemi oczami wyprosić wolne na praktykach, po pół dnia przynajmniej z każdej strony...
wnerw. "czarna dupa"
Bracki też ma kryzys zwielokrotniony. pełnia, jak nic.
wrrr...

2010/05/25

kra kra kra...



zwykle to ja jestem sową i nocną marką (niestety nie aureliuszką), czasem jednak czuję się bardziej jak ta...powiedzmy, kawka. czasem, tj. np. m.in. dziś.

wykrakałam (kawka wykrakała?) sobie wczoraj. okazuje się, że jednak impregnowana na Nieślubnego nie jestem. prawdopodobnie też jestem winna. ale to jeszcze muszę przemyśleć. jednym słowem: szit.

ponadto uczelniany szit, ale tutaj nad winą nie mam się co zastanawiać. przynajmniej o tyle mniej rozkmin, heheheh. i proszę bez żadnych komentarzy na ten temat! (Wiśnia, to głównie do Ciebie. fajnie jest ze mnie żartować, ale najfajniej jest, kiedy to ja z siebie żartuję. spróbuj jeszcze parę razy zacząć od "ooo już nie śpisz???!" albo coś w ten deseń, a strzelę focha! potrafię! albo przynajmniej wymyśl jakiś nowy żart:p)

ponadto: mam nowy środek uspokajający o nazwie Samamidon, bez recepty, ale nie dostępny w aptece. wadą jest też niemożność natychmiastowej aplikacji. dziwne, bo te historie są ponure, o tyle, o ile rozumiem z nich cokolwiek, a mimo to, brzmienie uspokaja. wychodziłoby na to, że jednak nie zawsze słucham znaczenia słów, a li tylko właśnie: brzmienia.
a z boku wieszam New Century Classics. nie ma kłopotu ze słowami i zobaczymy, czy się nada do apteczki pierwszej lub którejśtam pomocy.

ponadto: zacznę chyba sypiać ze słownikiem ortograficznym na zmianę z poprawnej polszczyzny. wszak człowiek nie jest monogamistą, jak mówią. człowiek żeński też nie.

~~
wszyscy, mam wciąż wrażenie, jesteśmy w, jak to dziś rzekł Bracki, "czarnej dupie".
howgh!




ps. i nie mam nic do sów. sowy są spoko. jak ćiemy.

2010/05/23

you better mind how you talk, you better mind what you're talking about

A. mnie wczoraj podsumowała:
"- ciebie się dobrze słucha.
- jak to? przecież ja nie mam nic do powiedzenia.
- no właśnie, dlatego się ciebie dobrze słucha, bo nie pieprzysz."

to a propos, bo znowu tyle bym napisała, a nie mam czasu; jednak jestem gadułą. no, bywam.
z dwa tygodnie temu doświadczyłam komunikacji w formie kiwania głową. nie padło przy stoliku prawie żadne słowo od tego ktosia, i byłam zdumiona, że można aż tak nic nie mówić.

snułyśmy się wczoraj w stylu wirusa od Wiśni (także jest jednak między nami jakaś bliźniacza nić, o czym zresztą z innego punktu widzenia poniżej), powiedziałabym, trochę licealnym, bez umówienia wcześniejszego, dlatego tak cudownie, bez wyrzutów sumienia, że nie nadrabiam zaległości, zwyczajnie spędzić czas, zjeść kultową zapiekankę, wypić coś, zagrać w szachy na stoliku! nawet! i spotkać krteka, zauważyć, że blok, obok którego przejeżdżam prawie co dzień, jest różowy. po 6(?!) latach zauważyć. za mało czasu spędzam z ludźmi. za dużo czasu z Lemurem, ale z ludźmi za mało.

z rzeczy za/zbyt jest jeszcze to, że zbyt jestem podatna lub za mało impregnowana na stany ludzi z rodzaju Wiśni, Brackiego a nawet Lemura, A., mniej więcej w tej kolejności...taki emo ping-pong. męczące. są ludzie, którzy mają w środku coś takiego, że stają się centrum, nadajnikiem, anteną. no i są ludzie odbiorniki. ekrany. czy coś.
miało być o politpoprawności, ale nie będzie, miało być o filmach, ale też nie będzie, bo idę rezonować Lemura.
właśnie zauważyłam, że nie dopisałam do listy nieślubnego. Nieślubnego, znaczy. albo należy do innej kategorii albo się zaimpregnowałam albo on nie ma słabych dni. właściwie nie ma. czasem się tylko wkurza na mnie. no, to wtedy jestem podatna. na wkurzenie zwrotne. najgorsze jest to, że wiem, że niesłusznie, bo jak on ma o coś pretensje, to przeważnie ma rację. oj, niedobra jestem.

będzie jeszcze tylko o niespodziance, Wiśnia: odzyskałam kolczyk! pan barman z face2face rządzi.
dobranoc się!


2010/05/22

what's so wrong with just a little fun?

ha! powinnam może zmienić ksywę na "spóźniona". ze wszystkim jestem do tyłu, nie wspominam o pracy, bo co tu dużo mówić, ani o notorycznym zwykłym spóźnianiu się wszędzie. ale to dlatego, że tak daleko mieszkam od świata!
dzisiaj, z okazji przeglądu, co to będzie poza DEAD WEATHER na openerze, zostałam rozszarpana przez (nie takie znowu dzikie) bestie, jakiś czas po ich ucieczce w ogólno wszystkim dostępną przestrzeń. tylko nikt mnie o tym nie uprzedził. skąd miałam wiedzieć, że grasują? no wpadło w ucho, co zrobię. w oko też: zauważyłam krzywe ząbki u śpiewającego akurat w tym kawałku basisty, a państwo wie, co to oznacza. zauważyłam też wąs pod nosem regularnego śpiewaka, i proszę się domyślić, co to, dla równowagi, oznacza... dla ścisłości, w oko mi wpadły wycinanki oczywiście, widok chłopaków jest w filmie akurat tego rodzaju nieznaczący. więc:

pod tytułowym linkiem nie ma na co patrzeć (ale nie miałam jak wkleić dżinksa) : zbyt tak samo nie pasujący teledysk do muzyki jak "in the morning" junior boys, tylko że tamto "niepasowanie" mi akurat w miarę pasuje. poza tym, na myśl przychodzi "what else is there?" z royksoppową płynącą blondynką. niby co innego, a jednak pomysł 30 cm ponad chodnikami jakby ten. a propos: kiedy tak oglądam coś, w czym nie widzę sensu, nie łapię, po co to coś zostało zrobione, wpadam w niemiłe myślenie, że nie potrafię dostrzec ukrytych znaczeń i nawiązań, że zwyczajnie nie rozumiem sztuki. więc dwa wyjścia: olać albo uznać, że jednak ktoś nie miał nic do powiedzenia. a ponieważ jestem ogólnie miła i niekrytykująca przecież, to by zachować jakiś pozór szacunu dla twórcy (że taki mądry, a ja taka głupia), to olewam, nie bawię się w chowanego. czasem zresztą sama forma* wystarczy, takie wycinanki na ten przykład. (w sumie klip z tytułu przez trawę, konia i sposób poruszania się postaci nasuwa mi myśli o stepach akermańskich...dobra, olewam!)
tak, Wiśnia, wiem, że muzyki się słucha. więc: co do samych głosów: komu, przy "Wąsiku" Thorpe ('ie?) nie przyjdzie na myśl Hegarty, a przy "Krzywym Ząbku" Flemingu Smith z editorsów? nikomu nie nie przyjdzie. ale nic to szkodzi. Hegarty nie potrafi mnie zbyt długo utrzymać przy głośniku, ale za to Smitha głos jest właściwie wyborny! momentami co prawda smakowałby lepiej z innymi dodatkami niż editorskie, ale co zrobić. noooo, więc podsumowując tą dziczyznę, nic nowego pod słońcem, ale jednak odpowiednio podane. trochę jak gołąbki w liściach winogron zamiast kapusty.
co z tego wszystkiego jednak wynika? oto w związku z zaprezentowanym powyżej rezultatem polowania ciekawością, co tam będą w gdyni grać, wpadłam na przechytry pomysł, niezwykle wprost przebiegły, szelmowski wręcz, i jak postanowię, że mam wszystko gdzieś, i robię sobie 5 dni dzikich, szalonych wakacji, to go, proszę państwo, wyrealizuję! a co! bo: na warsaw summer jazz days przybywa spora cząstka King Crimson, bez spiritus movens w osobie samego szatana Frippa, póki co przynajmniej nie jest to ogłoszone, i na to wydarzenie zostałam namówiona już właściwie. się to wydarzenie wydarzy 3 lipca. a to jest jakby dzień przed 4 lipca. w warszawie. czyli, że nie tak znowu daleko od gdyni, nie. a jakby DEAD WEATHER 4 lipca jest, tak? i, jakby ARCHIVE, tak? i jeszcze WILD BEASTS. tylko jak synchro tego wszystkiego wygląda...ale chytry plan, co nie? więc, jeśli, mając jednak z tyłu głowy słowa Dave'a Matthewsa, plan wdrożę, to wakacje 2010 będą chyba jednymi z droższych w moim życiu...ale przecież za te potencjalnie niezapomniane bicie serca kartą visa się nie zapłaci...


* Wiśnia, tam jest dużo wody, co czyni tą formę a propos dancing raingods, więc ostrzegam.