2010/12/30

realpolitik

nie wiem. nie mogę wiedzieć, bo nie jestem w stanie określić wzorca z sevres, nie wiem, według czego wiedzieć, do czego dostawić, z czym sprawdzać, jak ocenić. co się liczy? czy moja emocja odnośnie kogoś z jego planami jest tylko emocją i nie mogę się nią kierować, bo chodzi o więcej niż 20 zł i pocztówki z wakacji - chodzi o ogromną, nie tylko moją, część przeszłości i o moją własną przyszłość? czy jeśli teraz postąpię ekonomicznie, zamiast ogólnoludzko, to czy kiedyś wróci do mnie ta nieczuła karma i ktoś nie pójdzie mi na rękę, bo nie będzie to najbardziej opłacalna opcja? czy mam zamknąć oczy na całość, patrzeć tylko, że "nic w życiu nie ma za darmo", czy patrzeć niczym tani wojownik światła (pełna zgoda co do duchowościowego celebryty p. coehlo), czy gdy nie ma się na zapleczu milionów dla własnego zabezpieczenia, można komuś coś dać za mniej niż jest warte, tylko dlatego, że ten ktoś ma dobry plan - dobry w sensie obiektywnym, dobry dobry, społecznie dobry, zgodny z moją (niedopracowaną) wizją społeczeństwa? nie będę miała z tego żadnego zysku, poza mniemaniem o sobie, że oto się przyczyniłam? czy może to jest śmiertelna naiwność, i nie ma nic poza ekonomicznym realizmem? mniemanie mnie nie nakarmi, ani nawet nie pomaluje ścian nowego lokum pewnie. z drugiej jednakże strony... i tak w kółko...
wiem, że muszę i będę musiała spojrzeć w twarz błędom, których nie da się w żaden sposób naprawić, to wiem.


about as subtle as an earthquake i know, my mistakes were made.

2010/12/22

mujeres al borde de un ataque de nervios

jw.

i nie chodzi o film, którego nawet nie widziałam.

2010/12/20

donos

donoszę z zadowoleniem pierwsze usłyszenie villagers w Trójczynie, w GHplusie, dziś, przed chwilą. :)

o innych, ważnych rzeczach inną razą, gdyż nie mam czasu. piszę.

2010/12/13

wdech - wydech

ooł siet, jak to się mówi. mam krótki płytki świszczący oddech, ale bynajmniej nie z powodu jakiejś nagłej ekscytacji, z powodu zawodu na mym ciele tak mam. serio, uwierzyłam, że przetrwam zimę bez dolegliwości, ale tylko się zrobiło 0 st i mnie siekło. albo mróz albo 18 poproszę. dziękuję.

jeszcze raz to muszę powiedzieć: coldplay, jaki jest, każdy słyszy i widzi, a co gorsza, każdy teraz już PRZEwidzi, czyli ogólnie kategoria "enrahah", ale to teraz. nic nie zmieni faktu, i mojego przekonania o jego prawdziwości (nieprawdziwe fakty? zaraz, zaraz....), że "parachutes" jest świetną, świetną pierwszą płytą. kochałam ją, jak byłam mała:)

jeszcze dokańczając komentarz Wiśniowy, a propos muzyki świątecznej, u mnie już na zawsze pozostanie "the man who", travis, płytą świąteczną, dostałam od Brackiego dawno temu, jak byłam mała...
a propos travis, fran healy wydał płytę solo. hm...i'm not sure...

2010/12/10

nic się nie dzieje przypadkowo,

chociaż tak często w to wątpiłem...

dosyć na miejscu z okazji okoliczności i w kontekście wydarzeń będzie zamieścić piosenkę o naszym (moim) domu:


odbieram pewien telefon od pewnej osoby, tego samego dnia później odbieram pewnego długo oczekiwanego majla od innej osoby, o treści świetnie puzzlującej się z treścią telefonu.
a potem na ową sytuację przyklejam post-ita w postaci piosenki dopiero co poznanego zespołu, który nazywa się "natychmiast".
prawda taka, że niekoniecznie wiem, czy wierzę w brak przypadków bądź ich istnienie, miło wszak jest wiązać ze sobą różne rzeczy i w sposób nieciążący nic na rzeczywistości, okraszać wiązanie błahym, piosenkowym post-item.

a jutro (dziś) z samego rana - heading home. house.

2010/12/08

bałwanów

macie rację dziewczyny, trzeba zmienić wystrój na zimę.

oto, co się może wydarzyć, gdy autobus długo nie przyjeżdża.
od razu mówię: to nie ja!

2010/12/07

big sad baby

nie jest dobrze zastać siebie zupełnie nieprzygotowaną na zły dzień.
może raczej pełen rozczarowań. jestem naładowana frustracją, jak diabli, spalam ją.
pewne rozczarowania wynikają z niepamięci być może. np. o tym, że pewne koleżeństwa są pozbawione opcji "pretensje". gdy po miesiącu i pół nie dostaje się odp na majla, co się robi? łamie się postanowienia nie przenoszenia życia do netu, i po 4 min od wysłania "zaproszenia" dostaje się uprzejmie automatyczne "twoje zaproszenie zostało zaakceptowane" czy coś w tym sensie. nic więcej. zero słowa. po 4 minutach! dlatego nienawidzę fejsa. zastanawiam się: am i too touchy, czy może po prostu nie ma koleżeństwa, czy może po roku okaże się, że koleżeństwo jest, ale bez jakichkolwiek wymagań. albo co gorsza, wszystko było bezpodstawne...

[so you'll say, we've got nothing in common,

no common ground to start from, and we're falling apart,
you'll say, the world has come between us,
our lives have come between us,
still I know you just don't care.
]*

pocieszyłam się jednak: wspaniałą dykcją conora j. o'briena, nie wspomniałam o tym, ale dykcję ma pociągającą, słyszę wyraźnie jakieś 100% słów, które wypowiada - jakby zrobić statystykę dla eddiego veddera?(hahahaha, wpadłam w niepohamowany, niewyraźny chichot)
sprawdziłam też dokładniej, skąd się wziął tiny cute irish man (conor). otóż jak feniks z popiołów się wziął. ladies and gentelmen: the immediate! nie chcę krakać nad dopiero co własnousznie odkrytym niedopierzonym pisklakiem, ale jeśli tylko mi się uda skądś wykraść całą płytę jego poprzedniej grupy, to mogę dojść do wniosku, że popioły były lepsze. na razie, po próbce z majspejca, na to wychodzi, że becoming a jackal zostanie przebita na wylot, jak serce szczałom kupidyna, przez wierzchołek tytułowej wieży. ałć.
niemniej, albo tym bardziej nawet, ciekawam, co następne urodzi się z o'briena.


*prosta zagadka, bo dawno nie było. ale bez googlania!


2010/12/05

Jackals, dreamers, loony tunes & eerie melodies as Eire.

have you got just a minute? are you easily led?


Band website builder


powinnam to była napisać po moim pierwszym razie, teraz sprawa nie jest już taka prosta;)
wszystko przez lisa z małego księcia: oswoiłam, i teraz już nie mogę tak po prostu wyrzucić oswojonego z głowy, nawet jeśli mnóstwo drobnostek uwiera, irytuje i przeszkadza okropnie, teraz, po prawie tygodniu zdominowanym przez pretensjonalny szakali skowyt, nie sposób wymieść całe uwite przez niego gniazdko; dalej wyciągnęłabym parę gałązek: kretyńskie pogłosy tu i ówdzie, częstochowskie rymy, najnudniejszy i jeden z najbanalniejszych kawałków, jakie ostatnio słyszałam - "twenty seven strangers" - w całości do kosza, czasem zbyt "płaską" i szeleszczącą perkusję, piano nie w porę, itd., ale jakoś daję się głaskać temu dyskretnie hipnotyzującemu głosowi, ulegam magnetycznemu urokowi niedoskonałej płyty zrobionej na poddaszu (dla równowagi dla dustbunniesowej piwnicy;) ), w domu, co jakoś słychać, a nie chodzi przecież o techniczne sprawy, na których się nie znam i nie słyszę.

"becoming a jackal", villagers = szczenięcooki conor o'brien, bo właściwie on jest tu całą esencją, ze schroniska domino records (które jest chyba moim ulubionym, o czym nie wspominałam pewnie). pierwszy kawałek jest idealny - sam w sobie i jako początek płyty, tytułowy - "smart", najbardziej spośród wszystkiego na tej płycie łaszące się do mojego cynizmu: trzeźwe, zdystansowane słowa szakala, które dotyczą przecież każdej jednej piosenki na świecie, zdaje się: "so before you take this song as truth you should wonder what i'm taking from you, how i benefit from you being here, lending me your ear...while i'm selling you my fears..."; ship of promises nie lubię, meaning of the ritual będzie wisiał w mojej nowej kuchni, oto dlaczego, home lubię, that day już u mnie było, the pact jest absolutnie idealną pioseneczką - podobno o obsesji, ale jak to być może, skoro w tak lekki sposób wyśpiewana?, set the tigers free jest jak Okruszyna, mięknę, przechodząc w stan spoczynku non-ironing, znaczy się, bez-ironiczny;), pieces - wielka pompa, ale chyba nie znam ludzi, których by to choć ciut nie dotyczyło, ostatni - pierwsza zwrotka zapowiada klasyczną piosenkową przypowiastkę o good, bad, right, wrong, ale potem w środek wkrada się tekst, który natychmiast kojarzy mi się z grafomaństwem johna irvinga w stylu "zanim cię znajdę", co rozbija mi całość (a może ja po prostu nie rozumiem na tyle języka), na koniec bardzo prosto dostajemy niewinne serce na wierzchu - i przy całej niedoskonałości treści, forma jest doskonała. ot, i tyle, w lekko odurzającej chmurce pretensji, której po tygodniu chorobliwie częstego słuchania już się nie zauważa.

zastanawiam się: być to może, że świat wokół dokłada od niechcenia cegły do mojej the wall z cynizmu, ironii, grubej skóry, egoizmu, itp., jeśli się tak z jego pomocą przyjemnie zamuruję, nie będę w stanie słuchać ckliwostek, ale z takim defektem to jeszcze można żyć. co, jak się na dobre zmienię w człowieka, na którego pomoc w złej godzinie nie można liczyć, bo przecież każdy cudzy kłopot da się zbagatelizować, wobec dobrego, starego "wszystko mija", i nie ma się za bardzo co przejmować, a już na pewno wobec kłopotu własnego? nie byłam ostatnio zbyt dobrą siostrą, ale szczerze mówiąc, trochę nie wiem, jak nią być, jak pomóc?






2010/12/01

snowflakes keep falling on my head



czy widzieliście?

wracałam dziś do domu ok.2.45h, nie ja jedna. dziwnym trafem ziąb na dworze zamroził zwykłe pasażerskie wstrętne miny i narzekania. nie wiem, jak to się stało, ale ludzie się śmiali w tym wypchanym, spóźnionym pół godziny, nie wiadomo jak jechać mającym po niewidocznych torach tramwaju, uśmiechali się do siebie i byli mili, zamiast nie. czy to nie fajne?
a propos zimy, zimna i śniegu: did you know? ja się oczywiście dowiedziałam parę miesięcy temu dopiero. robi wrażenie.
a widzieliście "leaves of grass"? nie jestem pewna, czy mogę tutaj wkleić nielegalnego linka, trochę głupio:/z drugiej strony wklejki z yt chyba też nie zawsze wlepiam legalne. zresztą, what a difference. do rzeczy: nasz ukochany brzydal edward norton nie po raz pierwszy gra dwie postaci w jednym filmie. ach, czyż nie jest on cudny? film polecam, spodoba się Wiśni. możemy razem obejrzeć w Święta, czy cuś.
bardzo bym chciała napisać o jednym szakalu, ale jestem na to zbyt zmęczona dziś...więc poczeka, mam nadzieję, że tylko do jutra. nighty night!