2011/02/28

poniedziałek

nie wierzę w "zły poniedziałek", mierżą mnie stwierdzenia, że jest to dzień równy w swym rozsiewaniu rozpaczy z piątkiem trzynastego, dwatysiącedwunastym (przypominam, koniec świata), drogą przebiegłą czarnym kotem, solą rozsypaną do oka i lustrem rozbitym w serca kajów i gerd oraz stęki "poonieedziaałeekkk". a jednak. co za poniedziałek. nie wiem, czy to przez moje wczorajsze w zaparte nastawienie, że będzie to dzień nie mniej potencjalnie udany od innych, mimo, iż miałam cynk, że "to będzie ciężki dzień" w pracy, wchodzące mi w parszywy zwyczaj 5 minutowe spóźnienie nie wytrąciło mnie z obranego toru, dałam radę, choć faktycznie było źle: zawaliło się wszystko, współpracownik nie przylazł w ogóle, dzwoniąc po 40 min i oznajmiając, "że-mu-się-pogorszyło-na-zdrowiu-wobec-czego-czy-jest-coś-pilnego-do-zrobienia" wpienił szefa - a szef jest niespotykanie spokojnym człowiekiem, wpieniony szef jest źródłem frustracji i myszy pod miotłą, Bracki ledwo zipie i nie ma urlopu, na wszystkich frontach komunikacyjnych nastąpiły różnej natury spięcia, np. ja od miesiąca nie mogę wydostać poprawnej faktury (od electro.pl antyreklamę robię), komunikacja Bracki-Sis została z iskrzeniem zawieszona; Sis zna różnych kretynów nie tylko na fejsbóku, ach, i nie skorzystałam dziś z ostatniego terminu zdobycia tytułu pseudonaukowego. czy to nie jest zły poniedziałek?
a jednak, Bracki ma zegarek, ja się śmieję - "czy ty coś ćpałaś?" (Bracki), Królewna dzwoni do mnie chwalić się, a Sis ma siostry.
w zaparte. jakoś będzie, ośle, jakoś będzie.

no i jutro nowy house:)

2011/02/26

in the morning

czy się kiedyś nauczę, że po winie jest największy kac?
a przecież wino to dla zdrowia.
zablokowałam komentarze Wiśni zawierające słowa: ja, nigdy, nie, miałam i kaca.

there's a million to choose from you don't care just take one. do wyboru do koloru:



:




a po winie jest największy kac
moralny.

2011/02/22

cover=make up?

zostałam, niechcący zapewne, wywołana do tablicy, więc korzystam z okazji. CZEBA mieć suchawki abo głośniki z bobasami. bez tego nie ma po co włanczać, bo nie ma efektu i się nie zrozumie. to tak jakby czytać Biblię bez tych przypisów na dole.



mi jest brak słów na ową prawie perfekcję. bo pamiętacie feist? bo to jej. a młody chłopak robi furrorę, nie wiem, czy po całości słusznie (raczej nie, ale sza!niech ma swoje pięć minut), natomiast niezależnie od wszystkiego, ten kawałek jest jego kamieniem węglowym w moim party-neonie, nawet, jeśli to będzie jedyny kamień. kropka, period.

ale co to ja chciałam...a bo robią mi się zmarszczki, trzeba będzie zmienić mejkap, czy co...stara już jestem, a ciągle jeszcze siedzę pod różnymi przykrywkami - i nie do końca wiem, czy należy nie mieć warstw, jak osły, czy mieć, jak ogry. no ale ogry są jak cebula...i som nieszczęśliwe i się męczą ze sobą. ja się właśnie męczę, ze sobą, z pracą, ze sobą, ze sobą, z pracą, ze sobą, z Brackim, z Sisem, ze sobą. a może ogry z czasem stają się jak tort? wszak there's a limit to everything, good or bad. póki co, i don't know about my dreams, i don't know about my loving anymore, all that i know is i'm falling, might as well fall in...

   The Wilhelm Scream by waveofsounds


ps.cokolwiek zastanawiający może być mój nagły zwrot ku irytującej elektronice w wersji minimalistycznej, ale słyszycie ten głos chyba? so all that i know i might as well fall in:)

2011/02/20

kanciastym kołem

- misiu, zadzwonię za chwilę, bo Latorośli wbił się kolec kaktusa w nogę - dyng.

oł maj gad, wszystkie telefoniczne rozmowy prowadzone z Sis-nie-w-samochodzie wyglądają według schematu: blablabla - przerwa na darcie się w głąb mieszkania, bo a.dzieci b.koty c.dzieci i koty d.koty i doniczki - blablabla - przerwa.....

a w ogóle, to znowu piję pepsi w celach naukowych, jak rok temu. życie kołem się toczy, nawet jeśli kanciastym.