2010/05/31

o promyczkach

dzień z rodzaju "zły dzień", z halucynogennymi przebłyskami eternal sunshine w postaci "look into the light". pierwsza rzecz po zasiąściu do maszyny to to, ciut lepiej. chyba się narkotyzuję muzyką, i to jest, zapewne, niezdrowe.

chłopiec (Nieślubny) mówi: bądź dla mnie milsza. jak masz zły dzień, to ja jestem tym promykiem słońca...
ale słońce już było zajszło za horyzont, czy tam kamienicę.
tylko ja tak mam, że im kto bliższy, tym bardziej potrafi mnie wkurwić?

złe dni ssą!
wrrr.



ps. wiem, jestem "wulgarnym dziewuszyskiem" (copyright Nadach?), ale czasem trzeba se pomóc. choć, jak tak patrzę na Brackiego, to widzę, że jest to taka pomoc w typie alianckiej w czasie II w, zdaje się. jakby nie do końca skuteczna:/

2010/05/30

the clouds are heavy but passing me by



boje burzy. dziś cały dzień straszyło na mokro.

~~
"- a my dziś też mamy koncert, z okazji dni miasta. gra... hatchback. nie, wróć, sedan. chuj, źle. Kombi."
(Łysy Pies)

2010/05/29

nostalgiczne złe misie


nostalgicznie, prawda? klip jak beirutowe pocztówki z włoch.

ostatnio rzadko mi się śni, bo nie sypiam jak trzeba. a jeśli mi się już śni, jak wczoraj, to często umieranie, w różnych wariantach. to umieranie z realu, ale na jakieś inne sposoby, które się nie odbyły nigdy. dziwne, że te sny nie są straszne. tak mi się przynajmniej wydaje, że nie są.

a nostalgię nieco wywołać potrafi nawet zwykła sałatka. pamiętam, że ja zawsze wolałam jajko pokrojone drobno i majonez, podczas gdy reszta - grubo i śmietanę. hm. i co? ze wszystkiego zostaje sałatka powtarzana w czasie, nie mająca najmniejszego znaczenia, poza może znaczeniem dla żołądka, wspomnienia i zdjęcia, z czego prawdziwe naprawdę mogą być tylko zdjęcia. no i się śni, złe mi się śni.

follow the white rabbit (into the light through little holes in the sky)

i znów, ma znaczenie, od czego się zacznie.
dziś zaczęłam od początku mspejsa, kiedyś od klipu. dziś lepiej. grają w czwartek. to już będę po jakichś egz. mrrr...
ze wspominanymi Maciusiem i SF nudziliśmy się kiedyś wczesną wiosną na jakimś wykładzie, ale przyznam, że takie tripy już dawno mi się nie zdarzały. wspólnymi siłami stworzyliśmy superbohatera, pogromcę, zdaje się, nawożenia roślin ozdobnych. marchewka niech należy się Dust Bunniesom, ale przyznacie, że Czaruś Himself wygląda bardziej jak dedykacja dla White Rabbit's Trip...
crazy crazy students...


2010/05/28

z etykietą cd.

kojarzycie, że roślinka na sprzedaż, która nie jest ciętym tulipanem (piwonią, frezją dla żony i matki), ma swoje imię na etykiecie do gardła czy tam łapki przytroczone? oczywiście nie mam pamięci do imion tutaj;)
kiepski aparat, kiepskie zdjęcia. ten fiolet z tyłu jest fioletem rododendrona, który ma tyle lat, co ja, tylko jest wyższy nieco, ok.2,5 m. duży, nie? ('Old Port')
ja pierwszy! :
te azaliowe kwiaty pachniały cynamonem:
mogłabym zahodować stadko trzmieli. ale musiałyby się oswoić i przychodzić na drapanie za skrzydełkiem. cudowne owady. ('persil')

z etykietą.

bo dziś było "bez etykiety". jednym uchem, już nawet nie pamiętam, co grała.
zawsze jest jakaś etykieta. u nas, u mnie i Wiśni jest etykieta "podoba mie się", czy jakoś tak to leciało, nie, Wiśnia? to wstępem, bo nie miałam tytułu.

~~
musimy być bliźniaczkami, bo ja też w tym tygodniu jakoś tracę serce do Radia. nie, żeby Baron, bo ten to gada tak wcześnie, że mnie nie drażni, a nawet jak go złapię w tramwaju, to jestem zbyt nieprzytomna lub zajęta rozrysowywaniem schematu dnia w głowie, że nie zwracam uwagi. może czas na separację i romansik z Dwójką?

pierwsze primo eins. Baron ma zwis mózgu na AC piorun DC. ja tego nie rozumiem w ogóle, ale on tak ma, to wiadomo od dawna. ja stawiam, że to właśnie Baron jest źródłem tego halo. teraz nie pamiętam, kto z nich jeszcze ma na co zwisy... (Szydło na Foals, to już mówiłam, ale tutaj może ona trochę racji mieć.)

drugie primo doce. jakkolwiek możesz się z prawdą nie rozmijać w pogłębionym i rozwiniętym komentarzu do "szowinistycznych słów" Tuby, których nie słyszałam, powiedziałabym jednak, że trochę przesadzasz. czy nazwanie mnie studentką blondynką nie ma posmaku żartu w tym właśnie rodzaju? no dobra, w Twoich ustach nie ma, ale weź, jak to brzmi! a, anegdotka: Maciuś tłumaczy, dlaczego dzisiejszy wyjazd był nielicznie obsadzony czterema (4) osobami: "sztuka* nie mogła jechać, bo zmienia tipsy." anegdotka tłumaczy, dlaczego czasem się nie da normalnie do ludzi. to by było na tyle w kwestii dziewcząt, szpilek, blondynek, osiemnastek, itd. a nie, wiesz, co mnie bardziej wkurza, niż głupie żarty Tuby? widziałaś reklamy...chyba jakiejś loterii? "osiemnastka spełni marzenia", czy tego typu jednoznacznie kojarzące się hasła. dno. niby szkoda gadać, a z drugiej strony, jak coś jest dnem, to trzeba ostrzegać, żeby sobie mózgów dzieci nie porozbijały o to to. wrrr.

trzecie primo tres. o dzień matki. zaraz zaraz, a to nie jest tak, że to tylko kochanka leży i pachnie i parytetuje? żony są jak matki, nie fajne, cierpiące, marudzące, zmęczone, mają zmarszczki pod oczami (bo się za dużo chichrają!), są ponadto wredne, toksyczne, wymagające, boli je głowa, każą wynosić śmieci i jeszcze marzą im się kwiaty od czasu do czasu, piwonie i frezje. serio Wiśnia, z całej wystawki matek żon i kochanek to chyba tylko te ostanie zdają się mieć medialne (takie wiesz, onetowe, czy jakieś) branie, a jak już żona lub matka, to niech nie śmie mieć much w nosie i globusa tudzież pogniecioną koszulkę po domu, za to koniecznie płaski brzuch. ale, co mnie to, póki co, obchodzi, nie wymądrzam się, bo nie wiem nic o tym, a znawcy tematu swoje brzęczą na ten temat. ale, czy Ty, Misiu, nie jesteś przewrażliwiona? ktoś się Ciebie czepia? powiedz, ja wstanę, podejdę.

momentami śmieszy mnie ten cały socjobełkot. o te prawa, że nieprzestrzegane, że ustalone, ale przez kogo i jaka organizacja na ich straży stoi, bo że jak nie są napisane w konwencji, kodeksie, kleksie, to już człowiek myślący (taki np. pracodający pracę matce) sam nie wpadnie na to, że pewne rzeczy są ogólnie mówiąc "ok" i opłacalne i dobre, a inne - nie? smutne to, że wszystko musi być napisane, że inaczej się ludzie nie nauczą pewnych słusznych rzeczy.

jestem naprawdę ciekawa Twojego plucia. to mi się kojarzy z pluskwiakami, nie wiedzieć czemu. nie z lamą przecież. przecież Argentyńska nie przyjeżdża.

~~
od czapy, z etykietą. wróciłam do płyty, nawet nie tłumaczę sobie, o czym to. uwielbiam jej śpiewanie. wrzuciłabym cokolwiek innego, ale nie znajduję. Wiśnia, nagram Ci tą (tę?) nudną płytę.
Found at: - FilesTube




*studentki kierunku "sztuka ogrodowa". oczywiście, nie wszystkie zmieniały tipsy, zapewne.

2010/05/27

don't be fooled by the moonshine, it's tricking

wtf?! kurczę, pełnia, czy co? Baza Noclegowa robi przesadne fochy, mimo, że jest facetem, i przestaję mieć ochotę, naprawdę, na wszystko, w tym na off. i nie wiem, klepać biwak, nie klepać? w ogóle, kiedy tam dojadę, kiedy wrócę? chyba będę musiała pięknemi oczami wyprosić wolne na praktykach, po pół dnia przynajmniej z każdej strony...
wnerw. "czarna dupa"
Bracki też ma kryzys zwielokrotniony. pełnia, jak nic.
wrrr...

2010/05/25

kra kra kra...



zwykle to ja jestem sową i nocną marką (niestety nie aureliuszką), czasem jednak czuję się bardziej jak ta...powiedzmy, kawka. czasem, tj. np. m.in. dziś.

wykrakałam (kawka wykrakała?) sobie wczoraj. okazuje się, że jednak impregnowana na Nieślubnego nie jestem. prawdopodobnie też jestem winna. ale to jeszcze muszę przemyśleć. jednym słowem: szit.

ponadto uczelniany szit, ale tutaj nad winą nie mam się co zastanawiać. przynajmniej o tyle mniej rozkmin, heheheh. i proszę bez żadnych komentarzy na ten temat! (Wiśnia, to głównie do Ciebie. fajnie jest ze mnie żartować, ale najfajniej jest, kiedy to ja z siebie żartuję. spróbuj jeszcze parę razy zacząć od "ooo już nie śpisz???!" albo coś w ten deseń, a strzelę focha! potrafię! albo przynajmniej wymyśl jakiś nowy żart:p)

ponadto: mam nowy środek uspokajający o nazwie Samamidon, bez recepty, ale nie dostępny w aptece. wadą jest też niemożność natychmiastowej aplikacji. dziwne, bo te historie są ponure, o tyle, o ile rozumiem z nich cokolwiek, a mimo to, brzmienie uspokaja. wychodziłoby na to, że jednak nie zawsze słucham znaczenia słów, a li tylko właśnie: brzmienia.
a z boku wieszam New Century Classics. nie ma kłopotu ze słowami i zobaczymy, czy się nada do apteczki pierwszej lub którejśtam pomocy.

ponadto: zacznę chyba sypiać ze słownikiem ortograficznym na zmianę z poprawnej polszczyzny. wszak człowiek nie jest monogamistą, jak mówią. człowiek żeński też nie.

~~
wszyscy, mam wciąż wrażenie, jesteśmy w, jak to dziś rzekł Bracki, "czarnej dupie".
howgh!




ps. i nie mam nic do sów. sowy są spoko. jak ćiemy.

2010/05/23

you better mind how you talk, you better mind what you're talking about

A. mnie wczoraj podsumowała:
"- ciebie się dobrze słucha.
- jak to? przecież ja nie mam nic do powiedzenia.
- no właśnie, dlatego się ciebie dobrze słucha, bo nie pieprzysz."

to a propos, bo znowu tyle bym napisała, a nie mam czasu; jednak jestem gadułą. no, bywam.
z dwa tygodnie temu doświadczyłam komunikacji w formie kiwania głową. nie padło przy stoliku prawie żadne słowo od tego ktosia, i byłam zdumiona, że można aż tak nic nie mówić.

snułyśmy się wczoraj w stylu wirusa od Wiśni (także jest jednak między nami jakaś bliźniacza nić, o czym zresztą z innego punktu widzenia poniżej), powiedziałabym, trochę licealnym, bez umówienia wcześniejszego, dlatego tak cudownie, bez wyrzutów sumienia, że nie nadrabiam zaległości, zwyczajnie spędzić czas, zjeść kultową zapiekankę, wypić coś, zagrać w szachy na stoliku! nawet! i spotkać krteka, zauważyć, że blok, obok którego przejeżdżam prawie co dzień, jest różowy. po 6(?!) latach zauważyć. za mało czasu spędzam z ludźmi. za dużo czasu z Lemurem, ale z ludźmi za mało.

z rzeczy za/zbyt jest jeszcze to, że zbyt jestem podatna lub za mało impregnowana na stany ludzi z rodzaju Wiśni, Brackiego a nawet Lemura, A., mniej więcej w tej kolejności...taki emo ping-pong. męczące. są ludzie, którzy mają w środku coś takiego, że stają się centrum, nadajnikiem, anteną. no i są ludzie odbiorniki. ekrany. czy coś.
miało być o politpoprawności, ale nie będzie, miało być o filmach, ale też nie będzie, bo idę rezonować Lemura.
właśnie zauważyłam, że nie dopisałam do listy nieślubnego. Nieślubnego, znaczy. albo należy do innej kategorii albo się zaimpregnowałam albo on nie ma słabych dni. właściwie nie ma. czasem się tylko wkurza na mnie. no, to wtedy jestem podatna. na wkurzenie zwrotne. najgorsze jest to, że wiem, że niesłusznie, bo jak on ma o coś pretensje, to przeważnie ma rację. oj, niedobra jestem.

będzie jeszcze tylko o niespodziance, Wiśnia: odzyskałam kolczyk! pan barman z face2face rządzi.
dobranoc się!


2010/05/22

what's so wrong with just a little fun?

ha! powinnam może zmienić ksywę na "spóźniona". ze wszystkim jestem do tyłu, nie wspominam o pracy, bo co tu dużo mówić, ani o notorycznym zwykłym spóźnianiu się wszędzie. ale to dlatego, że tak daleko mieszkam od świata!
dzisiaj, z okazji przeglądu, co to będzie poza DEAD WEATHER na openerze, zostałam rozszarpana przez (nie takie znowu dzikie) bestie, jakiś czas po ich ucieczce w ogólno wszystkim dostępną przestrzeń. tylko nikt mnie o tym nie uprzedził. skąd miałam wiedzieć, że grasują? no wpadło w ucho, co zrobię. w oko też: zauważyłam krzywe ząbki u śpiewającego akurat w tym kawałku basisty, a państwo wie, co to oznacza. zauważyłam też wąs pod nosem regularnego śpiewaka, i proszę się domyślić, co to, dla równowagi, oznacza... dla ścisłości, w oko mi wpadły wycinanki oczywiście, widok chłopaków jest w filmie akurat tego rodzaju nieznaczący. więc:

pod tytułowym linkiem nie ma na co patrzeć (ale nie miałam jak wkleić dżinksa) : zbyt tak samo nie pasujący teledysk do muzyki jak "in the morning" junior boys, tylko że tamto "niepasowanie" mi akurat w miarę pasuje. poza tym, na myśl przychodzi "what else is there?" z royksoppową płynącą blondynką. niby co innego, a jednak pomysł 30 cm ponad chodnikami jakby ten. a propos: kiedy tak oglądam coś, w czym nie widzę sensu, nie łapię, po co to coś zostało zrobione, wpadam w niemiłe myślenie, że nie potrafię dostrzec ukrytych znaczeń i nawiązań, że zwyczajnie nie rozumiem sztuki. więc dwa wyjścia: olać albo uznać, że jednak ktoś nie miał nic do powiedzenia. a ponieważ jestem ogólnie miła i niekrytykująca przecież, to by zachować jakiś pozór szacunu dla twórcy (że taki mądry, a ja taka głupia), to olewam, nie bawię się w chowanego. czasem zresztą sama forma* wystarczy, takie wycinanki na ten przykład. (w sumie klip z tytułu przez trawę, konia i sposób poruszania się postaci nasuwa mi myśli o stepach akermańskich...dobra, olewam!)
tak, Wiśnia, wiem, że muzyki się słucha. więc: co do samych głosów: komu, przy "Wąsiku" Thorpe ('ie?) nie przyjdzie na myśl Hegarty, a przy "Krzywym Ząbku" Flemingu Smith z editorsów? nikomu nie nie przyjdzie. ale nic to szkodzi. Hegarty nie potrafi mnie zbyt długo utrzymać przy głośniku, ale za to Smitha głos jest właściwie wyborny! momentami co prawda smakowałby lepiej z innymi dodatkami niż editorskie, ale co zrobić. noooo, więc podsumowując tą dziczyznę, nic nowego pod słońcem, ale jednak odpowiednio podane. trochę jak gołąbki w liściach winogron zamiast kapusty.
co z tego wszystkiego jednak wynika? oto w związku z zaprezentowanym powyżej rezultatem polowania ciekawością, co tam będą w gdyni grać, wpadłam na przechytry pomysł, niezwykle wprost przebiegły, szelmowski wręcz, i jak postanowię, że mam wszystko gdzieś, i robię sobie 5 dni dzikich, szalonych wakacji, to go, proszę państwo, wyrealizuję! a co! bo: na warsaw summer jazz days przybywa spora cząstka King Crimson, bez spiritus movens w osobie samego szatana Frippa, póki co przynajmniej nie jest to ogłoszone, i na to wydarzenie zostałam namówiona już właściwie. się to wydarzenie wydarzy 3 lipca. a to jest jakby dzień przed 4 lipca. w warszawie. czyli, że nie tak znowu daleko od gdyni, nie. a jakby DEAD WEATHER 4 lipca jest, tak? i, jakby ARCHIVE, tak? i jeszcze WILD BEASTS. tylko jak synchro tego wszystkiego wygląda...ale chytry plan, co nie? więc, jeśli, mając jednak z tyłu głowy słowa Dave'a Matthewsa, plan wdrożę, to wakacje 2010 będą chyba jednymi z droższych w moim życiu...ale przecież za te potencjalnie niezapomniane bicie serca kartą visa się nie zapłaci...


* Wiśnia, tam jest dużo wody, co czyni tą formę a propos dancing raingods, więc ostrzegam.

2010/05/20

raingods dancing

pamiętacie taką piosenkę Fisha? nie podoba mi się szczególnie. ale wspomnieni jednak niezłe hydropiekło nam wytańczyli.

a znacie taki podobno najpopularniejszy w Stanach Zjednoczonych Ameryki live playing band, Dave'a Matthewsa? on to wyraża mój namysł nad światem tak:



geniusz. lowe.

co się niejako wiąże z prawdziwym bohaterem wieczoru. że może nie geniusz jeszcze, jeszcze nie tak do końca lowe może (choć w sumie, czemu nie), ale że z Ameryki, to na pewno. z Vermontu.
jestem zachwycona Samem. tym, jak prosto robi to, co robi. trochę może był jakby mechaniczny (ile razy można śpiewać to samo?), a może zmęczony - pociągiem z Poznania? dwa razy zrobiłam tą trasę, męka - ale i tak było dobrze, intymnie, gawędziarsko, tak mi się też kojarzy amerykańskość folkowa; jak Jack White w "it might get loud", just storytelling. ale czy cała ta muzyka, powiedzmy, korzeni, ludowa, folk, whatever, nie na tym polega? w tej odsłonie: powoli opowiadane smutne lub mniej smutne historie. robi klimat ten Sam. właściwie czuję się po tym koncercie jak po trzydniowych wakacjach, tak zrelaksowana. lepiej niż po Jeżowie długołikendowym, bo tamten wyjazd to w połowie była porażka. nie pisałam, żeby nie zrzędzić:) czy pisałam? enyłej, i płyta mnie wciąga, choć się nie spodziewałam tego (że raczej nudy będą, a tu proszę, lubię), no mniód. gryczany. na półkę calm. płytkę Wiśni przegram jakoś. cierpliwości.
nasz gawędziarz powiedział, że next winter maybe znów w PL. no to czekamy.



ps. zapomniałam dodać, że dziś koło południa pierwszy egzamin tej przedsesji. uprasza się nie dzwonić przed 15, niezależnie od wszystkiego. chyba, że się coś pali. ale wiesz, Wiśnia, traktuj, jak hamulec awaryjny, jak orzeknę, że bez powodu, to płacisz karę! oraz uprasza się trzymać fingers crossed!

2010/05/18

i saw myself now as i never had seen

konkurs z poprzedniej strony ogłaszam zamkniętym.

~~
Found at: - FilesTube

a jak nie przestanie padać i nie zmieni się temperatura, to ja nie przestanę spać zbyt długo i nie zmienię się w milszą osobę.

~~
celem,
ażeby (jak mówi jedna z doktorantek) nie robić tutaj kolejny raz "blondi's house of whining*", reportersko powspominam dobre rzeczy, choć generalnie mam ochotę kląć jak szewc. nastrój jak słychać wyżej^ więc ażeby go podrasować, czyniąc wstęp wspomnieniom:


czwartek: Cinemon nas bardzo ucieszył swoim poczuciem humoru, oczywiście poza samym graniem, na Uda się spóźniłyśmy, osiołki, a Marię Celeste przegadałyśmy ponuro przy wódce i papierosach. bo jakoś A. nie siadło, no i dawno nie marudziłyśmy do siebie:) bez wątpienia jednak, jest Maria Celeste ciekawa, choć nie na każdy nastrój.
i zgubiłam kolczyk.

piątek: była noc muzeów, choć Radio mi mówiło, że jest ona w sobotę. właściwie poza tym, że mnie ta informacja skonfudowała, była bez znaczenia, skoro ja i tak dostałam, co chciałam, w piątek. nie było co prawda żadnego "mrrr", gdy zobaczyłyśmy kolejkę do wejścia, ale A. sprytnie nas przeteleportowała z końca na prawie początek, za pomocą prawie nieznajomych z kursu prawa jazdy. szacun. w roli eksponatów muzealnych wystąpiły filmy "Mocny człowiek", "Bestia", "Tajemnica pokoju nr 100". w roli światła oświetlającego eksponaty wystąpiła Vladimirska. sami stworzyli i sami zagrali całą muzykę. takie to modne ostatnimi czasy zdaje się, co nie zmienia faktu, że kapitalne zjawisko, pisania nowej muzyki do starych filmów. bardzo, bardzo fajnie było. lubię nieme filmy, lubię też te czarno-białe z dźwiękiem, stare jednym słowem. taka widzialna nić między mną, a przeszłością. w sumie tyle radochy było a nastrój jakoś nie wraca ze wspomnieniami.
a Vladimirska na żywo jest fajniejsza niż z myspace'a, trochę grają w krk, więc warto skorzystać z okazji.
chciałam się rozpisywać o tych filmach, ale jakoś nie bardzo...(wstawiłabym tutaj to, gdybym umiała, ale nie umiem, więc wstawiam odsyłacz.) natomiast w nawiązaniu do poprzedniego filmu, czyli "orkiestry":
Found at: - FilesTube

i w nawiązaniu do Wiśni: ja nie myślę muzyką jako taką, dźwiękami, które nie mają swojego semantycznego znaczenia - można tak powiedzieć? bo przecież i słowo to tylko dźwięk, ale mi chodzi o ten bagaż, który niesie. myślę właśnie najprościej jak się da, słowami. tymi słowami, które padły w towarzystwie muzyki, owszem, ich brzmieniem ( dlatego angielski, na razie nie zanosi się na detronizację), ale jednak znaczenie zdaje się decydować... bo to tak działa, coś się dzieje (albo nic się nie dzieje), a mnie dopadają fragmenty. dziś mnie dopadły "decades". w tramwaju. na przykład. gdybym muzykowała, potrafiłabym na pewno wyjść poza to ograniczenie konieczności znaczenia.
no i w ogóle, to jeszcze się nie nauczyłam do końca, by nie zmieniać dla nikogo włosów...
nie rozumiem, dlaczego Baker śpiewa tą piosenkę tak śmiertelnie smutno?
Found at: - FilesTube




* za odgadnięcie, czego to parafraza, nie ma nagrody, ale można mi przypomnieć, w którym to było odcinku. też bez nagrody:)

2010/05/16

3 x etno (1xkonkurs!)

I. dizajn

festiwal etnodizajn w krk. nie przytoczę żadnych ciekawostek, bo sama jeszcze nie przeczytałam gazetki festiwalowej, przeczołgałam tylko Modliszkę A. na polecenie Modliszki Jools, w ponurą, wietrzą bardzo pogodę brzegiem Wisły, porobiłyśmy parę zdjęć, poszalałyśmy na huśtawkach, zmarzłyśmy, i bawiłyśmy się świetnie. to wczoraj. a poczytać można za linkiem.

II. wycieczka krajoznawczo - antropologiczna
"przyjeżdża orkiestra" to nie jest komedia, ale się śmiałam chwilami szczerze, choć wcale nie głośno. spokojny, a intensywny. prosty, a opowiada wiele historii, może i banalnych. opis tego filmu w małym kinie jest nic nie wart zupełnie, lepiej w ogóle nie czytać. mało muzyki tylko, ale właściwie nie o muzykę tam chodzi. o muzykę chodzi w części III, w której pojawi się też tragikomiczna, banalna historia...

III. how come?
<a href="http://samamidon.bandcamp.com/album/i-see-the-sign">How Come That Blood by Sam Amidon</a>

efektywność środowego wieczoru, jak się okazało, zaowocowała efektywnością nocy. wygrałam ( oł je!), odpowiadając na prawdziwe pytanie (!), nie jakieś tam audiotele a b c u Szydło (w sensie na opener) wejściówkę na koncert. problem, jak się też okazało, jest w tym, że to jest wejściówka podwójna. dziwne, nie? ostatecznie mam podobno chłopca. ale nie ma się co czepiać szczegółów, jestem zmuszona ogłosić konkurs, wcale nie taki prosty:
wygrywa ten, kto ma w środę najbliższą, tj. 19 maja, czas od godz. 20 oraz chęć posłuchania. nie musimy się zupełnie znać, jak kto nie chce to nie ma przymusu rozmowy i zapoznawania:) po prostu mam wolne miejsce, wystarczy, że razem wejdziemy.
grand prix natomiast (czyli że wejściówka+drink ode mnie, czy coś w ten deseń) zdobędzie osoba, która mi wyjaśni, jak to się stało, że pośród moich starannie dobranych, nielicznych (tu chyba jest pies pogrzebany) znajomych, nie ma ani jednego człowieka, który a) mógłby ( nie pracował następnego dnia od 6 rano/ nie pracował ciągle - patrz przykład: chłopiec) b) chciałby ( nie nie lubił nowości) pójść na koncert. jestem wśród własnego plemienia jak Wiśnia w korpo ("I'm lonely. You know what it's like."*) smutno mi. niech mnie ktoś przytuli.
http://www.myspace.com/samamidon



* o tym filmie napiszę może jutro, ale możliwe też, że w ogóle nie. się zobaczy:)

2010/05/13

mrrr

ponieważ jestem nieco wstawiona w stylu happy go happy, to orzeknę tylko, że cinemon rządzi. oj, rządzi! i w tym oto happy wstawionym stanie idę polec horyzontalnie i czekam na alchemię 17 czerwca. jeju, to chyba za miesiąc dopiero. jutro sprawdzę literówki, bo teraz nie widzę dobrze, niczym głodny Bracki. aye, aye!

2010/05/12

shall i compare thee? no.

cynamon, jak wiadomo, sam w sobie nie należy do substancji w życiu niezbędnych. owszem, skomponowany w cieście, tak - działa, współbrzmi, podkreśla, uszczęśliwia, velvetuje, pieści. w kawie broń Panie B.!
a tu, taki sobie cinemon, znaleziony wcześniej, odłożony na później, dopiero dziś sprawdzony, a jutro - oby się udało twarzą w twarz sprawdzić.
shall i compare thee - ten fragment w brzmieniu jest baaardzo w moich uszach pinkfloydowski, ale po tym sądzić resztę, to jak sądzić King Crimson po "epitaph". a! to taki w sumie jakby prezencik dla Okruszyny, czyż nie;)?
i co, czyż nie efektywnie spędzony wieczór?
dobranoc się!

police me, interpol

Paul Banks (którego polsko - szwedzkim odpowiednikiem mógłby być Jacuś Smolicki:) ) chyba miał wczoraj urodziny, czy coś takiego. nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Interpol w każdym razie wydalił z siebie nowy kawałek pt. "lights". deja vu? nie brzmi to tak wcale źle, i to wróży nowej płycie przesłuchanie przez moją szanowną osobę. bo "our love to admire" jest dotąd tajemnicą, gdyż po "heinrich maneuver" nie odczułam potrzeby eksploracji, niestety. ale ale, ponieważ nie jestem przecież nie wiadomo kim, to w najbliższym czasie skłonię ucho po temu dziełku, w oczekiwaniu na nowe.

...efektywnie czas....

no nic, siedzę przy Radio, mimo, że to Szydło gada (która dostała jakiejś dziwnej choroby na punkcie Foals, nie sądzę, żeby to była choroba zakaźna, ale zobaczymy), ale, skorom nie na konc, to trzeba czas efektywnie. awaryjnie miałam się zająć dziecięciem pewnym, ale awaria się anulowała, i chyba będę musiała się nauczyć w końcu na te zaległe kolosy. nie. i schody zaprojektować...taki prawie architekt ze mnie. nie. z tym, że prawie robi k o l o s a l n ą różnicę w tym oto wypadku.

~~
Wiśnia zaniknęła ze świata normalnego, i choć gadałyśmy dobrych parę minut chyba wczoraj...??? to pośród powodzi zdań, których treść oscylowała wokół tematów sercowo-cielesno-dusznych, utonęło oczywiste pytanie, gdzie jedzie. no i nie wiem, gdzie jest. i dziwnie mi z tym.

~~
za co kochamy Jamesa Mercera? (że obok wiszą dzwoneczki i ciągle zakaźnie dzwonią->)
tak naprawdę nie kochamy jego, tylko brzmienie jego nazwiska - przecież to coś wspaniałego, jakby jakiś zamierzchły poeta angielski, czyż nie? idealne. i za głos. i za jego wykorzystywanie. i to by było na tyle. jak niewiele potrzeba kobiecie do szczęścia. nie.

2010/05/11

derby

- gdzie się pindrzysz, nigdzie nie wychodź! poważnie, nie wychodź dziś na miasto, bo są derby krakowa.
-? nigdzie nie idę:/ jutro chciałam iść na koncert, ale nie mam kasy i A. nie idzie.
-A. nie idzie? A. nie idzie i już nie masz z kim iść. a ty nie masz przypadkiem chłopa?
no. właśnie.

~~
mamy na wyposażeniu kuchni młynek z czarnym pieprzem (kolor prawie czarny) i młynek ziołami włoskimi (kolor zielony, czerwony, biały). Bracki wtargnął do mojej nory się drąc:
- dlaczego ja się pytam kurwa ja się pytam, gdzie są zioła!? gdzie są zioła?! już nie widać koloru pomidora! - wymachuje młynkiem z pieprzem.
- no ja nie wiem, dlaczego ty się pytasz, zioła są na półce, sam je tam położyłeś wczoraj. czekaj, chcę to zobaczyć - że pomidora czarnego od pieprzu.
- no ej!
- eee...widać kolor jeszcze. tu są zioła - przystawiam oba młynki do siebie - nie widzisz różnicy?
- nie widzę, bo mdleję z głodu!

związki fryzjeologiczne

Found at: - FilesTube

taką poczyniłam obserwację przyrodniczą: co jakieś 2-3-4 miesiące koniec kasy w skarpecie, a szczególnie taki rzeczywisty i bardzo koniec, zbiega się z widokiem denek różnych pojemniczków z tworzyw sztucznych, a to od kremu do paszczy, a to od mydła do paszczy, a to od płynu do płukania prania, a to od podkładu, a to innych substancji niezbędnych. a widoku swojej tzw. fryzury nie można znieść najbardziej, gdy brakuje mamony na panią Asię (która jest tak naprawdę panią Agnieszką, ale nie umiem tego zapamiętać).
odparłam, z pomocą Modliszki A., która wygenerowała brak towarzystwa dla mnie, oraz z pomocą ww. braku w skarpecie, wielką a spontaniczną chęć posłuchania jutro bhp w re, o czym piszą na tapczanie. tapczan stoi tu z boku->
więc właściwie jestem z siebie dumna, tzn. będę, kiedy już bardzo sensownie i płodnie wykorzystam przyoszczędzony tą kulturalną powściągliwością czas.

2010/05/10

reset

dla piękności wspomnień i podtrzymania w miarę naładowanych akumulatorów subiektywnie pominę ponury początek historii łikendowej pogody - ducha. początek się wycina, i nastaje oto popołudnie sobotnie, Modliszka Jools, bezcelowe łażenie po rynku i różnych okolicach - ulicach, tam i sam, lody, confetti, plotki, takie o życiu i śmierci, a ponieważ na onczas jeszcze dusza moja była zbolała i w kryzysie wieku średniego, należało po bliskości zajść też na ploteczki na bracką. że Lemur, najsłodsze w życiu wino (kagor, 160mg cukieru na dm sześcianu - tak pisało!), utopia i reset. krótka wizyta przeciągnęła się w czasie i przestrzeni het, parę ulic za planty, czyli za miasto, jak to gospodarz wieczoru mawia, i w wieczór głęboki. bo u kogoś też było wino do wypicia. już wtedy było mi dobrze, z powodu stężenia cukru z wina w blondi. potem nocą, nastała na osoby mile towarzyszące konieczność zmiany miejsca przebywania celem spotkań dalszych, więc ruszyliśmy, iżby odnaleźć osobistości. ach, gdzieżby mogła kończyć się nasza ścieżka, jak nie na miasteczku, wszak juwenalia. nigdy jeszcze, nigdy, nie widziałam takiego powszechnego syfu w miejscu publicznym. ale ja w życiu niewiele jeszcze widziałam. odnalezienie Rudego obiektu poszukiwań zaowocowało u mnie tak: a wtedy było mi już bardzo dobrze, bo: cukier się powoli rozpuszczał, pozwalając przepływać przez żyły rytmowi. bo Rudy i Nierudy grali na bębnach. i to było wielce wspaniałe, proste, pierwotne, oczyszczające, radosne, bezpretensjonalne, a deserem dla oczu była Rusałka, pląsająca - to jest złe słowo, odprawiająca spontaniczny taniec plemienny wokół tych chwilowych szamanów. dla poglądu i wyobrażenia: facety się śliniły. i bardzo dobre te bębny, bardzo. wśród tych przyciągniętych jak ćiemy ludzi, potrzaskanych butelek, slalomujących "przepraszamciębardzokolegomaszpapierosa?". ładują. nawet jak na wzbudzone ognisko pada deszcz po zakończonej ceremonii, akumulatory pozostają naładowane. i śmiech, głośny, aż do bólu wszystkiego, niczym nieskrępowany śmiech, czasem też niczym prawie niepowodowany:) też ładuje. wiadomo.
noc się kończy o 5, dzień się zaczyna o 14, pomiędzy nimi się śpi. tak bym mogła. jako biurkowiec albo ogrodnik nie mam szans długo tak pociągnąć, powinnam zostać artystką zatem albo innym wolnym zawodem...albo żoną bogatego mecenasa kultury. o! szczególnie: bogatego mecenasa kultury, nie koniecznie przecież żoną. czy ja już ogłaszałam kasting jakowyś w związku z?


lody. że kolor.

confetti. że serca leżą na chodniku.

2010/05/06

fail dot com

porażka. czyżby przyszła faza cyklu pt. "wszystko mi leci z rąk/ ciamajda/ niezdara/ fajtłapa"?

i jak rozsypałam sól trzy razy, to nic nie znaczy, prawda?

matematyka, mogę na nią liczyć

"- znalazłem w mieszkaniu kluczyk, i nie wiem, czyj on jest, a wiem z filmów, że takie rzeczy się kurwa źle kończą."
(Lemur)



~~
próbowałam policzyć i krawatów jest z 50 sztuk. około - no to nie wiem, czy bym z matmy zdała maturę, powiedzmy, że bym nie zdała, ale powiedzmy też, że bardzo bym chciała znać matmę na tyle, by ewentualnie jednak zdać.
2+2=5 *



Hektor mierzy krawatów około 1,70 m. jest więc wyższy, dłuższy ode mnie. misiek.tutaj 3 lata temu, jeszcze w starym terra, wącha aparat prawie (jęzor).
a co do sadełka. nic nie powiem, bo się wstydam majestatu.

~~
człowiek nie oglądający wiadomości w te fau zdecydowanie ma potencjał bycia człowiekiem szczęśliwym, a przynajmniej beztrosko zadowolonym z życia. i bez frustracji.



* ciekawe, co Wiśnia powie o tym klipie. czy gorszy od "sober". czy ktoś poza mną widzi tam "the wall"?

2010/05/05

now, who's happy?

pierwsze primo: czyżby jakaś odwilż na linii Wiśnia - Bracki? otóż Wiśnia z prawnym zapytaniem udała się bezpośrednio linią telefoniczną od razu do Brackiego, zamiast, jak to drzewiej bywało - do mnie, iżbym onego zapytała. hm. odparła mi ogólnikowo, że jest "ogólnie zakręcona". no. i tak ma być. i think.

Found at: - FilesTube

drugie primo: łuua! widziałam "Casablancę" w prawdziwym kinie! śmieszny, miły filmik, okropne garnitury, pan Bogart ma okropny głos, no i oczywiście jest brzydki (tu Bracki: "głupia jesteś!" a ja przecież wiem, o co chodzi. zmieniają się kanony piękna - patrz: okropne garnitury, no ale nie podoba mi się, no co ja mogę, że mi się nie podoba, i zresztą - jak może być inaczej, skorom wyrosła w czasach, gdy ww. kanon nieco już innym być może? i tutaj uprzedzę potencjalną ekspresję wredności komentatorskiej mojej siostruni - nie, nie podoba mi się pan Doherty). Bracki: - a płakałaś?
- nie, no co ty.
- głupia jesteś.
może i jestem, zamiast płakać, poczułam tylko radość, z okazji obejrzenia. that's the way we're gonna stay, so knock on wood!

trzecie primo: może powinnam się przerzucić na jakiegoś twitera - wiem, że jest coś takiego, i chyba służy do zaśmiecania świata natychmiast, gdy się czymś chce zaśmiecić. no, a ja tak ostatnio tyle papierków jak po gumie do żucia w głowie mam na raz, drobnostek nie bardzo użytecznych światowemu przyrostowi wiedzy, kultury, wspaniałości, mądrości, itd., a nic prawdziwego do powiedzenia, bo się boję myśleć.
stąd ogólnikowe pytanie, po co w ogóle pisać te śmieci? że nie da się samym Homerem, Akwinatą, Pascalem, Kantem, Rawlsem, Dworkinem, Walzerem, Kitowiczem/Chmielowskim(- ktoś ma? bo straszliwie drogie te tomiszcza na allegro:(), Wiśnią, Okruszyną czy tam kim jeszcze piśmiennym sensownie, żyć? a tam, nie da od razu!
jestem strasznie pop w tej ferajnie. zło. nie chcę myśleć, prawdopodobnie z powodu obaw, co może z tego wyniknąć, oraz, że to jest męczące; czyli wracamy do czarnych kowbojów. heheh, a tak się beztrosko zaczynało. bo taka Wiśnia na ten przykład, widać, że myśli, czasem nawet egzystencjalnie pojedzie po bandzie. a mi jest tak dobrze dryfować bez refleksji ostatnio (poza refleksjami, o której wstać, żeby zdążyć napić się porządnej kawy przed wyjściem na zajęcia, i czy na pewno muszę to (cokolwiek to jest) zrobić dziś lub czy na pewno muszę).

wiem, zło. jestem zła, zła, ja to wiem... problem mój niebezpieczny tkwi (też) w tym, że doprawdy lubię myśleć, że przecież świat się nie kończy na . . . (tu wstawić odpowiednie coś, na czym świat się nie kończy; everything is open, nothing is set to stone), i że zawsze jest jakieś wyjście, i że nie ma się co denerwować i tak umrzemy (i to, kurczę, każdy, nawet absolwent Harvardu, 45językowy poliglota, Paulina Pruska, Staniszkis, McCartney, a i biorę pod uwagę możliwość, że nawet Homer w końcu zginie - bo nie będzie miał go kto powtarzać), i że są w ogólniejszej perspektywie ważniejsze rzeczy niż mgr lub najbliższe kolokwium (ważniejsze chociaż nie koniecznie zależne ode mnie czy tam należące do moich obowiązków, ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły, nie. i znowu: ważniejsze? że jakie niby? ostatecznie przecież co się liczy, czy cokolwiek zostaje? dobra, tu koniec niewyczerpanej dygresji). śmiem twierdzić, a raczej mam nadzieję, że inaczej się patrzy, jak się staje odpowiedzialnym za jeszcze kogoś poza sobą, wyda na świat potomstwo jakieś, że jednak nie ma ważniejszych rzeczy niż upolować żarcie dla stadka ( choć w ogólniejszej perspektywie...). a teraz? ostatni i trwający semestr to jest jeden wielki półświadomy eksperyment, na jak wiele nicnierobienia mogę sobie pozwolić, jak bardzo "przegiąć pałę", kiedy w końcu pęknie struna, pacnę sadełkiem o dno i będzie płacz i zgrzytanie krzywych zębów (mówiłam, że kocham umiarkowanie krzywe zęby? uwielbiam! Bracki mówi: "każdy ma swoje perwersje. ale ja wcale nie chce słuchać o twoich! weź, nie mów mi tego!" ja też wcale nie chcę słuchać o jego...o jeju, cokolwiek to może być... ale o czym to ja...) hm...no więc...acha, że przeginam pałę w traceniu czasu i to jest straszne, i jak się ocknę, to będę powinna tego bardzo żałować. teoretycznie, bo generalnie dla higieny staram się nie żałować rzeczy nieodwracalnych. co też jest o tyle złe, że nie wynika ze zrobionego rachunku sumienia i wybaczeniu sobie błędów, wynika z powierzchownej higieny. zwyczajne go ahead, przed czym przestrzega Wiśnia.
ale się zrobiło nie twiterowo, co? idę, nie mam czasu! praca. seminarium. no. miła młoda człowiek idzie pracować mózgiem. czy czymś.

2010/05/03

metamorfozy

"(...)
- ja też jestem... zaraz, nie jestem...
- ty to nic nie jesteś... robal.
- że larwa? i się potem przemienię w motyla?
- [rechot] chyba w ćiema, ćiem paskudny włochaty!
[rechot obustronny]"
kurtyna. nie potrzeba chyba objaśniać postaci?