2010/05/10

reset

dla piękności wspomnień i podtrzymania w miarę naładowanych akumulatorów subiektywnie pominę ponury początek historii łikendowej pogody - ducha. początek się wycina, i nastaje oto popołudnie sobotnie, Modliszka Jools, bezcelowe łażenie po rynku i różnych okolicach - ulicach, tam i sam, lody, confetti, plotki, takie o życiu i śmierci, a ponieważ na onczas jeszcze dusza moja była zbolała i w kryzysie wieku średniego, należało po bliskości zajść też na ploteczki na bracką. że Lemur, najsłodsze w życiu wino (kagor, 160mg cukieru na dm sześcianu - tak pisało!), utopia i reset. krótka wizyta przeciągnęła się w czasie i przestrzeni het, parę ulic za planty, czyli za miasto, jak to gospodarz wieczoru mawia, i w wieczór głęboki. bo u kogoś też było wino do wypicia. już wtedy było mi dobrze, z powodu stężenia cukru z wina w blondi. potem nocą, nastała na osoby mile towarzyszące konieczność zmiany miejsca przebywania celem spotkań dalszych, więc ruszyliśmy, iżby odnaleźć osobistości. ach, gdzieżby mogła kończyć się nasza ścieżka, jak nie na miasteczku, wszak juwenalia. nigdy jeszcze, nigdy, nie widziałam takiego powszechnego syfu w miejscu publicznym. ale ja w życiu niewiele jeszcze widziałam. odnalezienie Rudego obiektu poszukiwań zaowocowało u mnie tak: a wtedy było mi już bardzo dobrze, bo: cukier się powoli rozpuszczał, pozwalając przepływać przez żyły rytmowi. bo Rudy i Nierudy grali na bębnach. i to było wielce wspaniałe, proste, pierwotne, oczyszczające, radosne, bezpretensjonalne, a deserem dla oczu była Rusałka, pląsająca - to jest złe słowo, odprawiająca spontaniczny taniec plemienny wokół tych chwilowych szamanów. dla poglądu i wyobrażenia: facety się śliniły. i bardzo dobre te bębny, bardzo. wśród tych przyciągniętych jak ćiemy ludzi, potrzaskanych butelek, slalomujących "przepraszamciębardzokolegomaszpapierosa?". ładują. nawet jak na wzbudzone ognisko pada deszcz po zakończonej ceremonii, akumulatory pozostają naładowane. i śmiech, głośny, aż do bólu wszystkiego, niczym nieskrępowany śmiech, czasem też niczym prawie niepowodowany:) też ładuje. wiadomo.
noc się kończy o 5, dzień się zaczyna o 14, pomiędzy nimi się śpi. tak bym mogła. jako biurkowiec albo ogrodnik nie mam szans długo tak pociągnąć, powinnam zostać artystką zatem albo innym wolnym zawodem...albo żoną bogatego mecenasa kultury. o! szczególnie: bogatego mecenasa kultury, nie koniecznie przecież żoną. czy ja już ogłaszałam kasting jakowyś w związku z?


lody. że kolor.

confetti. że serca leżą na chodniku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz