2010/02/24

kwiatki w oknie, w temacie wiosny oraz przytulenia

w krk 10 st C. wiosny - pół, jak widać na załączonym obrazku...

2010/02/22

poniżej mówię personalnie do Wiśni, jak się okazało.

a, taki mi się długi komentarz zrobił, że postanowiłam tutaj.
zaraz, zaraz, jak to? egzemplarzem? masz egzemplarz? a ja się męczę z częściami na yt. znaczy męczyłam, bo już widziałam, ha ha ha! o, i właśnie, czy to już mówiłam? nie rozumiem znowu tego całego halo o U2. ten on...a, Krawędź...nie rozumiem za zbytnio, czemu on tam w tym filmie, w charakterze kogo? selfmeidmena z biednego miasta? bohatera od kultowej piosenki? jestem ograniczona w postrzeganiu, za ciasne jakieś te drzwi z moskitierą zniechęcenia zaciemniającą krawędzie... nie pasuje mi. no nie pasuje. Wiśnia mi przetłumaczy, jak obejrzy, co on tam robi, right?
koniec oburzenia o egzemplarz.

zacznijmy relację od a więc. a więc autorka się była obudziła, sama, bo Wiśnia zapomiła obudzić, czy coś?, poszła na pierwsze zajęcia w drugim semestrze (szóstym, licząc od początku), zdała egzamin, potem zapisała się na wszystkie zajęcia, co trzeba było się jeszcze w drugim rzucie zapisać, iżby wypełnić normę ustawową - czy tylko ustaloną? anyway, potem mało odkrywczy wykład, kolejny egzamin - tym razem chyba nie zdany;) więc: nie słyszałam nic pana Orzecha ni gościa ni "Dżekusia", bo miałam z niejaką panną S.F. (jak science fiction, ha!) przygodnie głupawkę międzyzajęciową zamiast słuchawek na uszach.
pan Anka - jak to się mówi - dżezi! patrz:"black hole sun". miałam na myśli, słuchaj. to jest właśnie największy klasyk Chrisa Cornella&Soundgarden, co Tobie relacjonowałam, że było u dra od Bokszańskiego na teście do wyboru jego nazwisko jako fejk odp, co to tam dopisałam bezczelnie "me,myself and I" jako kolejny fejk, pamiętasz? teraz myślę, że to było głupie, ale wtedy wydawało mi się takie zabawne:) ostatecznie pasowało jako odp do pytania, czyja to koncepcja złożenia osoby z "I" i "me". no nie? samo się nasuwa. aż dziw, że dr na to nie wpadł był. może za to mnie oblał za pierwszym razem? hm. tak czy tak, fajnie mieć dra z zajawką na stary, dobry r'n'r, czy jakkolwiek się te granie nazwie. mówi ów, że Chris Cornell jest jego wokalnym bogiem. tak...cóż. nie o tym, nie o tym. a o czym miało być? oj, nie wiem.

a! samo Lao zapewnia, że nie mieli pojęcia. znaczy konceptu. znaczy, że płyta bez. trochę się boję, co to będzie, chociaż

jest w warstwie słownej, jak zawsze rodem ze Spiętego, hm, jakiego by tu słowa użyć...no, wiadomo. że akuratna jest warstwa ta oto (a la Kocica, ha!), zawsze jakoś na miejscu. a warstwa dźwięków innych - to się oswajam niniejszym, oto. płytka w przyjszłym tyg, jeśli dobrze pamiętam! a bibelota nie mam jeszcze, to zobaczymy, czy będzie czego zazdrościć. kciuki trzymam, stopy krzyżuje, whatever:)

politycznie jestem nieczynna. czarnokowbojsko panelowo też, bo mam dziś dobry humor z przyczyn przesuwnych. że przesuwam po szynach w głowie tramwaj zwany...niech będzie ogólnie "enrahah", do zajezdni na peryferiach. na jakiś czas, z powodu zawieszenia czarnej linii. :)

jeszcze. piosenka dla Wiśni. dwie. pierwsza na zakończenie(a), druga na początek. ale mogą też działać inaczej.
patrzy:

nie patrzy:


proszę pamiętać o przymrużaniu oka.

2010/02/20

(o)lśnienie



well, well, well. jakoś wydało mi się dobrym komentarzem powyższe konkretne zagranie do odczuć mych i wrażeń, nie mających wiele wspólnego z takim łał. ogólnie kryzys tożsamości wywołany lekturą konieczną do piątkowego egz czytaną przez całą poprzedzającą ów noc z drobnymi przerwami, potem kryzys ogólny poegzaminacyjny z pomysłem nawet, iżby olać tą resztę studiów intelektualnych, która mi została, i skupić się na robotniczych naukach (a nie, to pomysł tuż przed-na egz-wyjściowy); w drodze powrotnej, w autobusie grało mi tylko losin, (w głowie, między uszami) a potem była wczorajsza noc przespana bezowocnie z punktu widzenia egz dzisiejszego. bla bla bla...(egz).
w znacznie lepszym, prawie pokryzysowym, nastroju poszłam na basen, pierwszy raz od...niech policzę. dwóch lat. chyba. tak, bezmyślnie, fajnie, jutro zakwasy. i, żeby być nudnym, przygotowania do kolejnych egz. i nic mi się więcej nie chce. dziś już może nic nie zrobię? nie skomentuję nawet Wiśni? i jak w Dniu świra, że to już koniec, nic się dzisiaj nie wydarzy? ;) B. a prawdą, nie mam żalu do dnia dzisiejszego, że się kończy. Wiśnia wybaczy słabą interaktywność ostatnimi czasy. spać, you know, spać. sleeping is giving in, i'm giving in, na dzisiaj.



ps. tytuł kryje książkę-do-egz, książka przedstawia zarys, zarys budzi kryzys. po raz kolejny okazało się, że studia mogą poruszyć pseudostudencką tożsamość. wróć - jednostkę. Wiśnia nie kupuje! pożyczę. chociaż tam nie ma nic, czego Wiśnia nie wiedziałaby. odda mi Young kiedyś! :p. branoc.

2010/02/17

nie mogę: Bracki wrócił ze sklepu, do którego poszedł po fajki:
" - Kupiłem tylko dwa krawaty, ale za to mnóstwo fajek, bo miała po 8, a w kiosku są już po 10,70 , wziąłem wszystko co miała, 16 paczek."

okazało się, że 16 paczek związane zostało w sposób promocyjnie kategoryczny z takąż samą ilością zapalniczek. tak. teraz jak ktoś mnie zapyta na ulicy o ogień, poratuję! a życzy pan zieloną czy niebieską?

my beloved monster

tribute to Grymas


zawsze stęskniony, pluszowy, dachowy, schroniskowy; znokautowany przez pragnienie wiedzy ogrodniczej, pozostawiony w domu rodzinnym na pastwę braku pieszczot. może kiedyś znowu zamieszkamy razem. najwierniejszy z moich kotów.
w tym miejscu wspomnienie najpiękniejszego kota, Rudego. Rudy, wiadomo, fałszywy, to odszedł. nie wiem, czy żyw. brak zdjęć w wersji dostępnej.

Grymas z Pączkiem, który także odszedł swego czasu. ale przynajmniej wiem, że żyw.


















z podwórkowej piątki do dziś żyje na pewno nielubiany Batman, pierwszy z prawej; o ulubienicy, obok niego, nie ma wieści, odkąd zamieszkała w nowym miejscu.








Stefan i jego czarno-białe siostry zginęli śmiercią przedwczesną, nagłą i tragiczną. Stefan pochowany wśród korzeni ściętej gruszy. o miejscu recyklingu sióstr wiedzy brak.












ps. wiem, czeka panel; ale nie mam głowy do rzeczy trudnych i ważnych, wszak mam jeszcze zobowiązania naukowe.
pps. wszystkie zdjęcia z archiwum Blondi, wykonane w roku 2007. wszelkie prawa itd. ...

2010/02/14

fated to pretend

muzyczne podróże po yt kończą się czasem powrotem do przeszłości:) mgmt mam w głowie, ale te wywiady! niezawodne rozśmieszenie, sprawia mi faktycznie przyjemność słuchanie ich udawania, zgryw, wygłupów, z niezastąpioną nutką ironii, i te słodkie, niewinne uśmiechy pięcioletnich chłopców; przypominają mi mój ulubiony typ kumpla - model Lemur 1.0 . ale wpadłam też na to, tam. i tak mi się pokojarzyło. następna swoją drogą lektura po sesji. ciekawe kiedy. także znowu gorzko oraz do chrzanu.
ale na osłodę, stary, porządny, radiowy wywiad. Wiśnia! oni też enrahah u2!:D

2010/02/13

so give me coffee and tv...

dostałam rano kawę do łóżka. o 13.30. kawa do łóżka objawiła się jako: wstań wreszcie (ustnie, cenzura), bo ci wleję kawę do ucha (ręcznie). tak więc oto jestem po odespaniu dwóch poprzednich nocy.

a jestem ogólnie jakaś chora. szczegółowo rozchodzi mie się o kawę właśnie. zanim jednak zacznę, uprasza się Wiśnię o niepodejmowanie pochopnych decyzji wydziedziczających tudzież wypowiadania szablonów językowych typu "ty taka owaka kawy nie pijesz, enrahah!" w moim kierunku. no więc coś mi się stało ze mną. nie potrafię już kawy. w ciągu ostatnich 3 tyg wypiłam jakieś 4 czy 5. straciłam z rąk receptę, sposób. nie wychodzi mi, nie smakuje. nie działa. popsuło się. i rozkwitł we mnie swoisty niepokój: jaka, po takiej dość traumatycznej transformacji, będę?
(jak śnięty motyl, wolny od używek? sick:/)

za piosenką kryje się historia zmęczenia twórców zamieszaniem wokół nich, takie kulturalne "fak of", co czyni ją podwójnie adekwatną. ale z tym "and tv" to żart oczywiście. tv nie chcę. jak tylko fizycznie będę w stanie pozbędę się także z domu rodz. przeklętych odbiorników i już nigdy nigdy nie zapłacę abonamentu tv. tylko radiowy. wszystko, co się chce zobaczyć można jakimś sposobem odnaleźć w sieciuni.(polecanki cacanki: ) a filmy zupełnie legalnie tam. tam znalazłam nawet wytęskniony "wind that shakes the barley", na którym popłakuję. Wiśnia zaświadczy, że nie mam tendencji, a nawet się śmieję na tzw. horrorach (zresztą, kto normalny nie?). mój horror na żywo trwa, i nie, żebym się gorzko nie śmiała w trakcie:/
tymczasem: przerwa techniczna. trzeba jakimś skanerem przelecieć niniejszą maszynę do pisania (ale nic się Wiśnia nie martwi, standardt!). baaj!

2010/02/09

baby, it's cold outside...

O! zdradliwy świeży śniegu,
co niewinnym swym obliczem
kamuflujesz
LÓD!
niech cię stopi słońce
wiosenne i
SPŁYWAJ! po tych żółwich grzbietach
...

tak, tak, mam głupawkę. a czemu by nie?

dla miłośników białego, hymn z biblioteczki zimofilów. wrażliwym na brak truskawek i lata odradzam słuchanie - gdy zabrzmią z gardeł słowa klucze, owym wrażliwcom we wnętrzach odezwie się taka tęsknota, no taka tęsknota, że ach:(

White Winter Hymnal from Grandchildren on Vimeo.




ps. dalej nieczynne, wsunęłam to przez szparę pod drzwiami.

2010/02/08

oh, come on!!!

a, zgubiłam wątek.
muszę mieć jakieś tajemne a niewiadome mi względy u redaktora Orzecha, bo mnie wciąż czyta na antenie. :)) chi chi, widzisz Wiśniu, pomagają majle przez antenę.

odnieść się muszę do niesprawiedliwych oskarżeń o obsejsę, poczułam się dotknięta posądzeniem o brak rozsądku. otóż doherty jest w ogóle nie boski (nie wdając się w szczegóły typu Stwórca-Stworzenie, bo kto to wie?), wygląda sam z siebie śmiesznie wprost, ma niewiarygodnie długie nogi, cienką szyję w stylu golluma, w dodatkach: wygląda jak pan żul z floriańskiej (którykolwiek, z całym szacunkiem), ma brudne paznokcie, potargane niechlujnie włosy no i nadużywa substancji odurzających, jak się nie mylę, co po nim niestety widać, koszmar jednym słowem. jest raczej w okolicy powyżej przeciętności, choć chyba jeszcze nic genialnego...ale co ja mogę, że catchy songs, liryczne:) no i sobie słucham dłużej niż przez dni dwa, chociaż śpiewak z niego nie operowy może.
no i gdzie tu brak rozsądku?
koncert, koncert, phi. jak nie ma w kongresowej klimatyzacji, to rzeczywiście będzie pot ściekał po krzesłach. i tyle.
a teraz muszę się uczyć! - will i ever learn? pieśń nie na temat, ale z drugiej strony, przecież nie mruczę ni nucę ostatnio, przygnieciona ciężarem najgorszej w życiu sesji...
nieczynne do odwołania.

2010/02/07

Chłopiec z gitarą... / Wysokiego bruneta z akcentem i poczuciem humoru przygarnę

- Jest koncert w warszawie za 140 zł, na który na pewno nie pojadę.
- A co?
- A peter doherty, taki ćpun, strasznie brzydki, fajnie śpiewa.
- Nie zachęciłaś mnie.

(dialog niczym z serialu "pitu pitu". a to przecież tylko ja i mój brat, i to na żywo. a może tylko nas to śmieszy...)

- Wróć: wysoki brunet, z pięknym akcentem, fajnie śpiewa.

No, ale pojechać, i tak nie pojadę.

~~a propos
tak mi się odpomniało. z życia wzięte. ale więcej na ten temat się rozwinę kiedyś indziej.

2010/02/04

i stand corrected!

ponieważ zrobiono na mnie wrażenie aż do ugnięcia kolana i otwarcia znużonych oczęt i paszczy, to jest komentarz do komentarza, iżby on był wyraźnie duży i wyraźny tutaj w podzięce.
nie, że brzmią brytyjsko, ale jakoś tak ostatnio owładnięta grajkowym imperializmem albionu nie poddałam w wątpliwość pochodzenia...nawet się nad nim nie zastanowiłam chwili. a może mnie oxford comma zmyliła - teraz już dunno.
nie zdążyłam nawet zacząć kraść, a tu paczę: płyta. Ty się tylko obejrz Wiśniu, a przybędę z lattę. lattą. czy coś.

ok computer

polecanki cacanki: nie wiem jak to zrobić, żeby od razu grało, ale rozchodzi mnie się o vampire weekend, oczywiście, choć nie tylko, rzecz jasna.
tak. okazało się, że vw jest nowojorski, co by mi samo do głowy nie przyszło. musieli być z brytfanii przecież! także mnie zaskoczyła była wiki. inaczej niż z arctic monkeys, jestem przy okazji vw(jak volkswagen) ciekawa pierwszej płyty ich. a o arctic monkeys kiedy indziej. na dziś koniec. dobranoc, miłego weekendowania.

2010/02/03

marudzenie, część kolejna, o co się Wiśnia sama prosiła

część I.
przyoblekłszy chudą a krótką nóżkę w piękny rajstop rodem z prezentu, wciągłszy zielony botek ( choć tu cechą zgoła bardziej wartą wskazania jest obcas, z 7cm ), ogólnie raczej nie spojrzawszy w lustro celem nie wybuchcia śmiechem na pretensjonalność wyglądu, wybyłam oto z mieszkania, wystukując rytm po gdzie-nie-gdzie widocznym bruku osiedlowym (tym razem na przystanek dolny), nie myśląc przy tym zgoła o mikoryzie borówki wysokiej, odmianach jabłoni polecanych do czegoś tam, gruszach kaukaskich var. coś tam rodzących w krzyżówkach odmiany uprawne, a o tym raczej, iżby nie wywinąć w odświętnym przebraniu kozła na lodzie (tam, gdzie nie widniał bruk). dygresja: nie cierpię kamuflować niepewności białą bluzeczką itp. rekwizytami. koniec dygresji.
i tu przychodzi pora na część II., w której pozwalam sobie zejść do poziomu narzekań miernego studenta na jego almę materę.
dostrzegam niesprawiedliwości wszem i wobec, np. we formie ustnego egzaminu nie mającego jasnych reguł, z cechą charakterystyczną każdego ustnego (przynajmniej w PL), tj. RÓB WRAŻENIE, że umiesz. no, albo na ten przykład, a, nawet mi się nie chce już mówić. więc żółć mnie zalewa, gorzknieje mi szpik, i, jak mówię, pomijam milczeniem fakt swego zgoła miernego studentcwa, i narzekam niniejszym z pełnym zniechęceniem już do wszystkich moich studiów, z żalem, poczuciem skrzywdzenia, goryczą i nienawistnością; czego na początku studiów bym nie czyniła, a teraz: tak oto się psuje człowiek z wiekiem, idzie na łatwizny.
część III., któraż miałaż być oto antidotum na przebyte troski i frustracje, a okazała się być chyba wizytą nie w porę.
człowiekowi miejskiemu (which is aj chwilowo, ale ale: im stuck in a city but i belong in a field, i nie wiem, dlaczego on tam leży:/) w głowie nie postanie myśl, iżby gorzej wyglądało centrum miasta niże jego podewsie. jakże mnie zdetonowało po raz wtóry ryzyko śmiertelnego wyrżnięcia na obrzydliwie mokrych uwaga: siennej, i, uwaga: rynku. dżizas. osiedle to jest po prostu jedno wielkie nic! pestka do przejścia, bułka z masłem! ale: dotarłszy na bracką, nie uzyskałam mentalnej jakiejś pomocy, ani niczego. wizyta nie w porę, mówię. Lemur uraczył komplementem strój, co prawda, zjadło się, co prawda, ale ktoś tam był, no i nie było dzikiego chichrania bez sensu jak zawsze, tylko "k****" w moim wykonaniu oraz zasłam na kanapie znów na 40 minut; w międzyczasie jednak nabrałam pokory wobec świata w swoim wewnętrzu; ale ponieważ nadal ogólnie się czułam nie w porę, to poszłam byłam do domu, przed wyjściem zastanawiając się, jak też dotrzeć w całości na przystanek. no doszłam. potem to już ległam tylko w bety na chwilę, przy czym zadzwoniła Wiśnia - nie w porę! - i chyba na niej niemiłe zrobiłam wrażenie...za co niniejszym ze skromnością moją, wrodzoną przecież - przepraszam.


~~meanwhile
brzmi mi w głowie dużo różnych melodii szumnie a przedwcześnie ogłoszonych sponsorami sesji mej dekadentów the libertines, w skrócie: libs. ale ponieważ jutro egzamin, ustny, no to się powszczymam od ilustracji oraz rozważań tudzież responsów w tym temacie.

2010/02/02

początek

tak na prawdę, to to miał być post najpierwszy, ale jakoś nie wyszło. jak zawsze:
mija tydzień od feralnego wtorku, który miał być dniem cudownym, tchnącym lojalną rodzinnością, milusiństwem, śniadankiem prawdziwym (co się zdarza od dzwonu - w Wielkanoc i podczas sioszczanej delegacji), z śmiechy-chichy i generalnym dobrym ładunkiem na resztę co najmniej tygodnia. no i 8.12 tel, "nie przyjeżdżam do krk", co się okazało nie żartem, no to po co wstawać, to przespałam aż do wykładów o 16, bo po co wstawać, skoro nie ma po co. no i generalnie do chrzanu, a tak mogło być fajnie. ta jakaś taka obrażona, czy coś. nie ma czasu gadać na gadu nawet, a to przecież takie bywa orzeźwiające, jak się można pochichrać i pozłośliwić choćby i wirtualnie.

tutaj to akurat nie wiem...nie umiem sobie przypomnić, kiedy niby marudziłam? przez tel? przecież byłam nieprzytomna - nic nie pamiętam z tej rozmowy, wszystkiego się wypieram, coby mnie mogło obciążyć przed instancją! jak można przytaczać bełkot osoby obudzonej w trakcie trzygodzinnego odsypiania zarwanej nocy, no jak?
czy Kot już się odbraził? mój Kot się na mnie nie obraża niemal nigdy...a kundel...może dlatego jeszcze nie ma poprzewracane w d.
lepiej się czuję jakoś od kiedy pozwalam sobie na słowne mięso na żywo. więc stresuje mnie tym bardziej wiśniowe postanowienie... przyznaję jednak, że lepiej Wiśnia brzmi bezmięsna. Wiśni po prostu to klnięcie nie wychodzi, jakieś takie nieautentyczne. jest ona bowiem ponad ten prymitywny poziom, i frustrujące zawiłości jej wewnętrza musi ona wyrażać sposobem bardziej wysublimowanym niż proste "kurwa". no, jak ona "kurwa", to ja jej na ogół nie wierzę po prostu.

sex machine

- Jak ty nazwałaś Małego Michała, że jest jak przystojny? "Bardzo" to nie było... nie umiałem sobie przypomnieć...a tak mi się to spodobało.
- W chuj...? - odparłam z powątpiewaniem (wtedy jeszcze nie używałam takich słów).
- Nie, nie...

no i nie pamiętam jak też mogłam MM określić... toż to było parę miesięcy temu.

- Pamiętasz, dzwoniliśmy do ciebie na jakiejś imprezie...
- Pamiętam, to wy byliście pijani, nie ja.
- Wtedy mu tak powiedziałaś.
- Chyba tobie, na pewno nie jemu!
- Dlaczego nie jemu? Może jemu. Biorąc pod uwagę twoją ogólne znaną rozpustną rozwiązłość seksualną - co rzekłszy zapadł w rozgłośny rechot. z moim wtórem of kors.

tak. Bracki wrócił z pracy w dobrym humorze, czego się nawet nie wyparł, zagadnięty. bo nic dziś nie zrobił ( - Nic nie robisz, potem się dziwisz, że A. po tobie fuka. - Nie płaci mi to nic nie robię. ), ale za to było śmiesznie. tak. trzeba cenić takie powroty.

2010/02/01

ględzenie

1) pepsiok w zbyt dużej ilości boli. jak wszystko zresztą.
2) zamiana kożuszka na kurtałkę okazała się brawurową pośpiechowatością.
3) wnerwia mnie: a.komunikacja miejska; b.Wiśnia - ileż można wiercić tą dziurę w tym miętkim brzuchu o tego fb.
a. bo I. nie umią jakimś cudem jeździć tymi autobusami, tylko szarpią i hamują i się spóźniają wciąż oraz notorycznie, czego ja nie potrafię pojmać - bo jak można się na drugi przystanek po pętli spóźnić? II. bo już mam dość zapierniczu na przystanek przez 10 minut pod górkę parkingową w pogoni za tym spóźnionym autobusem, który i tak zdąży mi przeważnie uciec, no i ta jazda z końca wsi wśród tych owiec, co to nie wejdą dalej od drzwi na trzy kroki, bo wysiadają za 7 przystanków, wszystko im jedno, że nogi wsiadających ciągną się niczym w thrillerze "happy tree friends" po dziurawym bruku malowniczo błotnistych ulic. ja nie wiem, jak to jest, czy im po tych neuronach nic nie skacze od tych oczów w tych mózgach? że jak zrobi te pół kroku tym nieforemnem ciałem wgłąb pojazdu, to następne owce się do jasnej ciasnej ( nomen - omen) zmieszczą. no kurrrde!
b. już i tak notatka tutaj przyprawia mnie o palpitację na duszy, bo ja jednak pragnę w rzeczywistości (ostatnie pytanie zawisło w... powietrzu/eterze/sieciuni?), i cierpię opór mentalny wobec "bloga" - ledwo mie to przez palce przechodzi, i w ogóle cały świat oszalał, a ona wierci i wierci, jakby się nie dało wciepc tych zdjęć na jakąś picasę. dżizas.

~~meanwhile
lepiej otóż jest nie zmrużyć oka (czy tam zmrużyć nieefektywnie) niż przespać kolejny egz.,nie? no. nawet się więc nie spóźniłam. 25-pytaniowy test konieczne jest tłumaczyć 7 min. no bo przecież tam jest I cześć "zaznacz prawidłowe", II - "zaznacz nieprawidłowe", III - "uzupełnij", IV - "połącz w pary". tak. bo ludzie na studiach nie czytają poleceń i ich nie rozumiom, więc on uczula, żeby jednak czytać i rozumieć. jak tu czuć się dorosłym, co?

a propos spania (nawet tam fb!). ja muszę oraz mam prikaz naturelle, że 8 godzin. odczuwam spadek ogólny wszystkiego jak nie śpię tyluż, szczególnie właśnie po tych neuronach mi nie skacze, oraz bodzie mnie w serce przekonanie, iże napotkani ludzie (z pięknemi oczętami - Krzysiu!ha:D) rozmawiają ze mną, mimo mojej odstraszająco bladej twarzy i przekrwionych, zapuchłych, sinych oczów (oczęt), by się znęcać nade mną swoim rześkim wyglądem oraz zmuszaniem mnie do poruszania ustami. kiedyś mi się zrobią takie usta jak u tego wysłannika saurona (on oczywiście wyglądał nieco inaczej w rzeczywistości(!) i wcale mu nie obtli łba, ale to tylko film). już mam zjedzoną nawierzchnię i szczypie wszystko jak jem, oraz nawet powietrze.
no! i też po lekturze artykułu przychylam się do teorii, że najpierw zejdę na zawał jednak, dopiero potem na raka. jak lepiej: z zaskoczenia czy ze świadomością? hm.