2010/04/23

zdziwionam

ktoś mi ostatnio powiedział, że każdy gra na gitarze. no i kurczę, jakby miał rację. oto się okazało, że dwie spośród moich Modliszek, obie na A, grały/grają na gitarze, jakiejtambądź. w tym jedna nawet grała w jakimś bendzie. hm. każdym jest/będzie także syn Jacka Pałki, państwo pamięta blog o Bazylku? no czyli każdy, wszyscy. a u mnie oto czarny pożyczony instrument leży/stoi i nie pamiętam, gdzie jest kostka (czyli piórko, nie wiem, czemu to zawsze była kostka dla mnie).
wszyscy także i każdy słuchają muzyki i piszą o muzyce. jestem zdziwiona. a jak się u nas płyty sprzedają, bo nie mam orientacji? dobra, nie będę udawać, że mnie to jakoś szczególnie obchodzi. mi też raczej wystarcza niewygodny ms i ludowy (też często ludyczny) yt i Radio. no i ostatnio jakoś bardziej doceniam muzykę na żywo. ale o tym zaraz za chwilę, bo jeszcze tylko chciałam, że ciężko jest być muzykiem (nie gwiazdą/produktem masowej konsumpcji) chyba, tzn. wyżyć z tego. wcale nie wiem, jak to jest z tą wiarygodnością głodnego artysty. jak się zbyt długo jest głodnym, to się chyba kopie w kalendarz.
więc: na żywo. tak sobie pomyślałam, że muzyka z płyty jest jak roślinka ze szkła. idealnie wypieszczona, sterylna, zawsze taka sama. w uproszczeniu. no ale. a na żywo ( in vivo;) ) - tyle się może wydarzyć - z roślinką i muzyką. reakcja moja taka na krzyż: fascynuje mnie, jak się okazało, ta cała technologia tworzenia w szkle, zadziwia, cieszy, itd., chwilowo bardziej niż obserwowanie, jak kwitną klony same z siebie i wypuszczają liście modrzewie też same z siebie i kwiatki różne pospolite kwitną same wszędzie - takie obserwacje prowadzą do nieco ogólniejszych metafizycznych zdziwień o życiu - co zacz; no, więc tak jak mnie zajmuje ta tzw. biotechnologia i kultury in vitro teraz, tak jestem dziko ciekawa grania in vivo, bardziej niż z płyt, i łaknę wprost. i tak mi żal, bo tyle się dzieje, a nie da się ze wszystkiego skorzystać.
a propos. udało mi się chłopca wyciągnąć na przyjszły poniedziałek na koncert. zgodził się w tej minucie samej, w której wypowiedziałam zaklęcie ("pewnie nie byłbyś zainteresowany..."), ale nie mam złudzeń - nie kwestia to zaklęć, tylko otóż tego, że będzie grane King Crimson. gdyby to było cokolwiek innego, nie poszedłby ze mną, bo "nie wychodzą nam wspólne wyjścia", cokolwiek ma to oznaczać. próbuję sobie wyobrazić nasze wspólne życie, tfu tfu. ja - praca, daj Panie B. mię ciekawiąca, dom, Koledzy (np. Lemur), Modliszki, koncercik, kino, książka. on - praca, konferencje, książki, uczone dyskusje z jeszcze mądrzejszymi niż on, dom. w którymś momencie jeszcze jakieś pokrzyżowane z nas stworki, ale to raczej do mojego koszyka pójdzie. OMG. czemu, skoro chcę, nie wyjadę w świat, by oglądać i chłonąć, (try it out, see how it feels, explore all the gifts around, the beauty and the ugly parts. z naciskiem na beauty oczywiście), co mnie tu trzyma? tylko czy aby na pewno chcę...
a wyobrażacie sobie świat bez sieciuni? nie można było by zobaczyć tego całego świata i np. Grenlandii ot, tak.

2 komentarze:

  1. Koncerty tak, nagrania z koncertów niekoniecznie. A to są mądrzejsi? Wiem, złosliwam. Ale zycie bez sieciuni mnie przytłacza ciężarem swym. Ani prasować (bez kompa?!), ani w ogóle... LAtorośl mnię wygania. PA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kostkę do gitary mam ja. W portfelu. Zieloną.Kiedyś była to kostka Jona Lawhona, ale juz nie jest. Pożyczę tylko pod warunkiem że zostaniesz co najmniej takim gitarowcem (gitarówką?) i się mnię inwestycja zwróci.

    OdpowiedzUsuń