zapomniałam jeszcze, że te latawce odbyły się w związku z całkiem przyjemnym wczesnowiosennym spacerem poobiednim (chinol z obowiązkową najulubieńszą zupą ostro-kwaśną, na kredyt u chłopca of korz, bo stałam się bezgroszówką, aż do połowy kwietnia, smut:( ), prowadządzym się przez jordana do błoń i przystanku. no i na tych błoniach wiało bardziej niż gdzie indziej, ogromne latawce wyglądające jak małe paralotnie szarpały tam ludzikami postawionymi na szarej, brzydkiej trawie. chciałam Ci pokazać, Wiśnia, no ale zdj zniknęły tajemniczo.
nabędę latawiec pewnego dnia i zamiast pisać mgr będę pomykała po okolicznych pastwiskach dla psów ze sznurkiem i dziwadłem powietrznym na jego końcu. a może wtedy już będę po mgr.
skąd się wzięły latawce? (the answer is blowing in the wind :D)
Taaak... a ja mam połamany kołowrotek niebieski, :-/ a tu sezon nadchodzi, wiac będzie jak to wiosną.
OdpowiedzUsuń